sobota, 25 października 2014

3.

Rzuciłam okiem na zegarek,który dostałam od ojca na szesnaste urodziny. Trzynaście minut po trzeciej nad ranem, jakaś idiotka(czyt.ja) siedzi z nogami podkulonymi pod brodę, gapiąc się to w ekran laptopa, to w kartkę z wiadomością od jej psychicznego wielbiciela. Przyznam szczerze,że wstyd mi za tę idiotkę. Serio, z początku wszystkie te zdarzenia dotyczące C. były dla mnie pewnym rodzajem śledztwa. Śledztwa,którym się bawiłam, o którym myślałam,że minie. Bo wszystko mija,prędzej czy później. A ja liczyłam,że to wszystko minie prędzej. Prędzej,prędzej,prędzej.
 W tej chwili najbardziej brakowało mi ojca, ale moja duma nie pozwalała mi na chociażby jeden mały gest w jego stronę. Mogłam też wkręcić w sprawę Josie, ale po dłuższym zastanowieniu odrzuciłam tę myśl. Z resztą,jak już jesteśmy przy niej- jutro miała wrócić do mieszkania. 
Bingo! Przeprowadzka.
Zerwałam się z krzesła,przy okazji przewracając je i kubek po herbacie. Zaczęłam krzątać się po naszym uroczym mieszkaniu, robiąc niezły bałagan. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę i zaczęłam wrzucać do niej najważniejsze rzeczy. Ubrania zajmowały stanowczo za dużo miejsca,więc po prostu zostawiłam połowę z nich w szafie. Laptop,ładowarka,kable i kabelki, buty i kosmetyki w mgnieniu oka zapełniły pozostały obszar walizki. Opróżniłam szafkę nocną ze zdjęć,listów i zeszytów zabazgranych moimi przemyśleniami. Wartość sentymentalna... dlatego też wszystko to wylądowało w mojej torebce. 
Mój tata zapytałby pewnie: "Co ty robisz,Charlotte? Myślisz,że uciekanie od problemów rozwiąże sprawę?" Nie,tato. Oczywiście,że nie załatwi. Ale warto spróbować. 
Tak jak wcześniej bardzo chciałam poznać drogiego C., tak w tej chwili byłam w stanie nawet wsiąść w samolot i wylądować w Australii,byleby tylko uniknąć spotkania. Na poszarpanej kartce z zeszytu nabazgrałam krótką wiadomość do Josie z małym wyjaśnieniem i jak najciszej potrafiłam,wydostałam się z mieszkania. Zostawiłam wszystko tak,jakbym miała wrócić tam jutro. Niezasłane łóżko, w kuchni miska po mleku i kubek z niedopitą kawą. Jednak nie zamierzałam wracać. Kurczowo trzymałam się nadziei,że może tym razem wystarczy uciec od problemu,którym był C. Ja wierzyłam,że to wystarczy. Jak mogłam być tak głupia? Na obronę dla siebie mam tylko to,że człowiek o trzeciej nad ranem niekoniecznie myśli racjonalnie.
Dlatego kiedy znalazłam się na kanapie,która zajmowała połowę salonu w mieszkaniu co najmniej trzy razy mniejszym od poprzedniego,a zegar wskazywał siódmą - doszłam do wniosku,że raczej nic mi to nie da. Ale moje ubrania znalazły już swoje miejsce w szafie,a kosmetyki stały już na odpowiednich półkach w łazience. A poza tym, przecież nie będę teraz znów wracała tam,skąd przyszłam. 
Miałam szczęście,że mieszkanie po babci dostało się mnie. Zastanawiałam się,jak mogła normalnie funkcjonować w pomieszczeniach takiej wielkości przez piętnaście lat? Ale to był mój najmniejszy problem. Cała ta afera z przeprowadzaniem rozbudziła mnie aż za bardzo,dlatego teraz siedziałam na tej kanapie, oglądając swoje odbicie w wielkim,czarnym pudle,jakim był stary,babciny telewizor. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam u siebie tak spuchniętych oczu! Z rozmyślań nad tym,w jaki sposób doprowadzę się dziś do porządku wyrwał mnie dźwięk esemesa.
Bradley. Zapomniałabym.
"Wybacz,że tak wcześnie piszę,ale jak tylko się obudzisz,daj znać czy dziś się widzimy,okay? ;) " 
Może odpiszę "okay" i będzie prawie tak romantycznie jak w "Gwiazd naszych wina"? A może jednak po prostu dam mu znać,że jasne, w tym samym miejscu i w tym samym czasie? Ta pierwsza opcja była kusząca, ale postawiłam na zwyczajną,nudną odpowiedź. Skoro Brad tak wcześnie wstaje,może jutro rano obudzi mnie śniadanie do łóżka?
Stop,stop,Charls. O czym ty w ogóle myślisz? 
Muszę przyznać,że brakowało mi męskiego towarzystwa. Oczywiście,nie licząc Daniela. Moje kontakty z osobnikami tej brzydszej płci ograniczały się do rozmowy z listonoszem. Kiedyś może nie było z tym aż tak źle, bo mieszkałam z ojcem. Z kolei ojca często odwiedzali koledzy z pracy, nierzadko zabierając ze sobą swoich synów. Wszystkie te kontakty jednak się urwały w dniu przeprowadzki do Josie. Nie narzekam specjalnie,Josie to moja najlepsza przyjaciółka a z ojcem nie mogłabym już mieszkać. Nie po tej całej kłótni. Niestety odkąd zostawiłam tatę samego i nie czułam już bezpieczeństwa,którym mnie obdarzał, po prostu nie wychodziłam na żadne imprezy czy spotkania. Może i byłam aspołeczna,a może po prostu moje przeżycia ukształtowały mnie na właśnie taką osobę. Oczywiście wszystko było okej, moje nudne życie każdego dnia wyglądało tak samo, bo pracować nie musiałam. Spędzałam czas z Josie, czasem wychodziłam gdzieś z Danem. To był oczywiście błąd,że dałam mu... nadzieję? Chyba tak mogę to nazwać. Jestem człowiekiem,który bardzo troszczy się o swoich bliskich. Daniel  odczytał to opacznie i...wylądowałam z nim w łóżku. Dosłownie myśląc o tym,stukałam się w głowę. Sama sobie byłam winna,przecież to żaden problem powiedzieć "nie" w odpowiednim momencie. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Mój kolega niestety zdążył pochwalić się większości swoich znajomych,dla niego to był początek związku, a dla mnie jedynie koniec przyjaźni. Serce mnie bolało,kiedy mu to wszystko tłumaczyłam,a on kiwał głową ze smutną miną, powtarzając w kółko,że rozumie i że jest okej. Doszło do tego stosunkowo niedawno,aż dziwne że w tak krótkim czasie tyle rzeczy zdążyło się zmienić. Głupio,że pierwszy raz uprawiałam seks z kimś, do kogo nie czułam niczego więcej. Ostatnio robię wiele głupich rzeczy... 
Postanowiłam dać sobie na chwilę spokój z liścikiem od C. i spędziłam czas ogarniając w jakiś sposób mieszkanie. Cieszyłam się,że Jo jak zwykle zrozumiała dlaczego ją opuszczam i nie nękała mnie telefonami,żądając wyjaśnień. Może gdyby na moim miejscu stała jakaś inna Charlotte, może byłoby jej przykro,że jej przyjaciółki wcale nie obchodzi co się dzieje. Ale ja to ja,a Josie to Josie,a nasza relacja to nasza relacja. Nasza wyjątkowa relacja,w której obydwie czułyśmy się niesamowicie naturalnie. 
Mieszkanko wyglądało już całkiem dobrze,kiedy minęło południe. Z okna maleńkiej kuchni miałam widok na warzywniak, więc musiałam jedynie wystawić nos za drzwi żeby zrobić zakupy do wypełnienia lodówki. Kiedy i to już załatwiłam,zabrałam się do szykowania na spotkanie. Muszę wyjść tych czterech ścian, nie mówiąc tylko o budynku,w którym się znajdowałam. Miałam też na myśli ściany,które podświadomie wybudowałam wokół siebie,nie dopuszczając żadnych gości ani światła dziennego. Siedziałam w czterech ścianach po ciemku, nie ucząc się niczego, nie poznając nowych smaków,wrażeń. Odstraszałam moich wybawców,którzy chcieli zburzyć mur. Musiałam sama to zrobić, znaleźć wyjście i zacząć żyć normalnie. Porwanie do którego doszło tak dawno,nie powinno mieć aż takiego wpływu na moją osobę. 
Napisałam do Brada,że widzimy się od razu na miejscu,żeby po mnie nie przychodził. Nie wiedział,że zmieniłam miejsce zamieszkania. Z resztą,chyba większość ludzi o zdrowych zmysłach stwierdziłaby,że mam nie po kolei w głowie,bo kto normalny przeprowadza się o trzeciej w nocy? 
A może ja po prostu mam nie po kolei w głowie.
Ustaliliśmy z Bradleyem, że spotykamy się na kawie i ciastku w naszej (stwierdzone jednogłośnie) ulubionej kawiarni na rogu, odległej od starego osiedla jakieś dziesięć minut jazdy autem. Z mojej nowej lokalizacji zajmuje to trochę więcej,dlatego ruszyłam w drogę już pół godziny przed umówionym czasem. Na miejscu byłam kilka minut wcześniej. W kawiarni zajęłam miejsce w rogu. Panowała przyjemna atmosfera, bo dzień zmierzał ku końcowi i ostatnie promienie słońca wpadały do środka przez okna. Przy stoliku,gdzie siedziałam stały zapachowe świeczki. Wzięłam głęboki oddech i rozluźniłam się. Zapomnij o C.,myśl o Bradzie i o przyjemnym wieczorze w jego towarzystwie. 
Chłopak pojawił się z dosłownie minutowym spóźnieniem, przepraszając mnie. Wyglądał na odrobinę zakłopotanego. Przywitał mnie objęciem ramion,a ja od razu zbadałam jego zapach. Lubiłam,kiedy chłopak ładnie pachniał. Jemu udało trafić się w moje gusta. Udało mu się też mnie zawstydzić,wręczając mi kilka uroczych komplementów. 
Zamówiliśmy po ciastku i kawie i zaczęliśmy rozmowę. Na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się słodki uśmiech, oczy świeciły się podczas śmiechu. Był bardzo rozluźniony i bardzo łatwo wychodziło mu rozbawianie mnie. Z łatwością przechodziliśmy od tematu do tematu i nie zauważyłabym,ile czasu minęło,gdyby mój towarzysz co chwilkę nie spoglądał na zegarek. Starałam się nie zwracać na to większej uwagi,ale trochę mi to przeszkadzało. Chciałam już zwrócić mu uwagę,kiedy po raz kolejny podnosił rękę,sprawdzając godzinę,ale nie zdążyłam nic powiedzieć.
-A tak w ogóle, to gdzie byłaś cały dzień?
-Przeprowadziłam się.- palnęłam bez zastanowienia. Idiotka!
-Kiedy zdążyłaś to zrobić?- zapytał,śmiejąc się. Masz,teraz się tłumacz.
-Miałam małe problemy z współlokatorami. - skłamałam. Nie miałam zamiaru zepsuć dobrego wrażenia,jakie udało mi się zrobić na chłopaku. 
-Problemy z Josie? To gdzie teraz mieszkasz?
-Na osiedlu Downing,po drugiej stronie miasta. Mam  tam mieszkanie po babci. A co? 
-To może pójdziemy do mnie?
Jego propozycja na początku zbiła mnie z tropu. Nie pomyślałabym,że jednak dojdzie do tego,że pójdziemy do niego. W ogóle nie myślałam,że spotkanie przebiegnie tak dobrze. Zgodziłam się bez namysłu. Wyszliśmy z kawiarni,a na zewnątrz było już ciemno. 
-Zostawię cię na sekundkę. - rzucił, udając się gdzieś, nie wiedziałam gdzie,bo nie mogłam jeszcze nic zobaczyć w tych ciemnościach. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przeglądać strony internetowe,kiedy męskie ramiona objęły mnie z tyłu,wyciągając mi aparat z rąk. Poczułam przyjemne ciepło w brzuchu, a zaraz potem mój kark owiał - o dziwo chłodny- oddech z jego ust. Duże dłonie najpierw prześledziły moją talię,a potem wróciły do moich dłoni i zamknęły je w swoim uścisku. W mojej głowie zapaliła się maleńka lampka. Bradley ma inne dłonie,mniejsze. 
Ta myśl szybko uciekła z mojej głowy, nawet jej nie prześledziłam, bo szept dobiegł moich uszu, przyprawiając mnie o ciarki. 
-Jak się bawisz,Charlotte? 
Nie mogłam stwierdzić,że to nie Brad, bo nie byłam w stanie rozpoznać głosu,słysząc jedynie szept. Serce podchodziło mi do gardła,chociaż teoretycznie to powinien być mój towarzysz dzisiejszego wieczoru. W kawiarni prawie nikogo nie było,a na parkingu ani jednego auta. Używając logiki, powinnam być pewna,że to Bradley. Ale nie byłam pewna.
Zamknęłam oczy,kiedy on zwolnił z uścisku jedną z moich dłoni,po chwili wkładając mi w nią mój telefon. Jego ręce jeszcze raz prześledziły moją talię,a także plecy,a potem poczułam,że za mną nikogo już nie ma. Odwróciłam się,ale jego sylwetka zdążyła zanurzyć się w ciemności i nie mogłam nawet odróżnić zarysów jego postaci. 
Po kolejnej dłuższej chwili irytującą mnie ciszę przerwało wołanie Brada. Otworzył mi drzwi i wsiedliśmy do auta: ja,pełna obaw i pytań i on z szerokim uśmiechem na twarzy. 
-Gdzie byłeś? - zapytałam ostrożnie.
-Wystraszyłem cię tym szeptem? 
Jakiś ciężar opuścił moje ciało.
-Taką małą odrobinę. - zaśmiałam się, czując jak obawy mnie opuszczają. 
***
-Zadzwoń. - pożegnał mnie,zostawiając pocałunek na moich ustach. Mrugnęłam do niego,zamykając za sobą drzwi mieszkania i wychodząc z kamiennicy. Wypełniała mnie mieszanka najróżniejszych uczuć. Bardzo dziwnych. Czułam się,jakbym nie była sobą. Wsiadając do taksówki miałam ochotę biegiem wrócić do mieszkania Josie,ale nie mogłam. W drodze do nowego lokum kłóciłam się sama ze sobą. Spędzając noc z Bradem cały czas odczuwałam różnicę w dotyku. To nie był dotyk tej samej osoby,która była ze mną na parkingu. To nie byłam ja, bo JA nie ląduję w łóżku nawet z najsłodszym i najbardziej pociągającym facetem po pierwszej randce. Czułam się podle, łamiąc swoje własne zasady. Zburzyłam ściany? A może teraz wrócę i zbuduję jeszcze trwalsze,bo czułam się źle z tym,co zrobiłam. Pomimo tego,że był wspaniałym chłopakiem. To aż dziwne,to tak bardzo do niego nie pasuje. Taki uroczy. Rozmawiałam z nim dosłownie o wszystkim.A potem ten uroczy kolega ląduje ze mną w łóżku. Cholera,wszystko jest nie tak. Zamiast ułatwić sobie tę sprawę, jeszcze bardziej namieszałaś,Charlie. Do diabła z tobą!
Nie chciałam dzwonić do Josie, nie chciałam pisać do Dana,nie chciałam wyciągać ręki do ojca. Pieprzona duma, pieprzony egoizm. Pieprzone niedoskonałości. 
Wpadłam do mieszkania i opadłam na kanapie,a na stoliku leżał list z moim imieniem wykaligrafowanym starannie czarnym tuszem, czcionką już tak bardzo mi znajomą.

______________________________________
komentarze motywują. jeśli się podoba,powiedzcie o Obsesji swoim znajomym :) 
rozdziały krótkie,bo nie ma większego zainteresowania. mam nadzieję,że nie przeszkadza. x

@niallzzbae x 

5 komentarzy:

  1. No jak nic to był Connor. I teraz jestem juz pewna, że Brad coś z nim kombinuje.
    Ciekawa jestem co masz w głowie :33

    P.S. Ktoś tu czyta Pułapkę? :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Brad i Connor to wszystko razem uknuli? tylko czemu ona przespała się z Bradem? naprawdę interesujące ff. czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdzial cudowny,strasznie jednak przypomina mi Cien..
    Czekam na nastepny i juz sie nie moge doczekac x /m

    OdpowiedzUsuń

Szablon by
InginiaXoXo