sobota, 25 października 2014

3.

Rzuciłam okiem na zegarek,który dostałam od ojca na szesnaste urodziny. Trzynaście minut po trzeciej nad ranem, jakaś idiotka(czyt.ja) siedzi z nogami podkulonymi pod brodę, gapiąc się to w ekran laptopa, to w kartkę z wiadomością od jej psychicznego wielbiciela. Przyznam szczerze,że wstyd mi za tę idiotkę. Serio, z początku wszystkie te zdarzenia dotyczące C. były dla mnie pewnym rodzajem śledztwa. Śledztwa,którym się bawiłam, o którym myślałam,że minie. Bo wszystko mija,prędzej czy później. A ja liczyłam,że to wszystko minie prędzej. Prędzej,prędzej,prędzej.
 W tej chwili najbardziej brakowało mi ojca, ale moja duma nie pozwalała mi na chociażby jeden mały gest w jego stronę. Mogłam też wkręcić w sprawę Josie, ale po dłuższym zastanowieniu odrzuciłam tę myśl. Z resztą,jak już jesteśmy przy niej- jutro miała wrócić do mieszkania. 
Bingo! Przeprowadzka.
Zerwałam się z krzesła,przy okazji przewracając je i kubek po herbacie. Zaczęłam krzątać się po naszym uroczym mieszkaniu, robiąc niezły bałagan. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę i zaczęłam wrzucać do niej najważniejsze rzeczy. Ubrania zajmowały stanowczo za dużo miejsca,więc po prostu zostawiłam połowę z nich w szafie. Laptop,ładowarka,kable i kabelki, buty i kosmetyki w mgnieniu oka zapełniły pozostały obszar walizki. Opróżniłam szafkę nocną ze zdjęć,listów i zeszytów zabazgranych moimi przemyśleniami. Wartość sentymentalna... dlatego też wszystko to wylądowało w mojej torebce. 
Mój tata zapytałby pewnie: "Co ty robisz,Charlotte? Myślisz,że uciekanie od problemów rozwiąże sprawę?" Nie,tato. Oczywiście,że nie załatwi. Ale warto spróbować. 
Tak jak wcześniej bardzo chciałam poznać drogiego C., tak w tej chwili byłam w stanie nawet wsiąść w samolot i wylądować w Australii,byleby tylko uniknąć spotkania. Na poszarpanej kartce z zeszytu nabazgrałam krótką wiadomość do Josie z małym wyjaśnieniem i jak najciszej potrafiłam,wydostałam się z mieszkania. Zostawiłam wszystko tak,jakbym miała wrócić tam jutro. Niezasłane łóżko, w kuchni miska po mleku i kubek z niedopitą kawą. Jednak nie zamierzałam wracać. Kurczowo trzymałam się nadziei,że może tym razem wystarczy uciec od problemu,którym był C. Ja wierzyłam,że to wystarczy. Jak mogłam być tak głupia? Na obronę dla siebie mam tylko to,że człowiek o trzeciej nad ranem niekoniecznie myśli racjonalnie.
Dlatego kiedy znalazłam się na kanapie,która zajmowała połowę salonu w mieszkaniu co najmniej trzy razy mniejszym od poprzedniego,a zegar wskazywał siódmą - doszłam do wniosku,że raczej nic mi to nie da. Ale moje ubrania znalazły już swoje miejsce w szafie,a kosmetyki stały już na odpowiednich półkach w łazience. A poza tym, przecież nie będę teraz znów wracała tam,skąd przyszłam. 
Miałam szczęście,że mieszkanie po babci dostało się mnie. Zastanawiałam się,jak mogła normalnie funkcjonować w pomieszczeniach takiej wielkości przez piętnaście lat? Ale to był mój najmniejszy problem. Cała ta afera z przeprowadzaniem rozbudziła mnie aż za bardzo,dlatego teraz siedziałam na tej kanapie, oglądając swoje odbicie w wielkim,czarnym pudle,jakim był stary,babciny telewizor. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam u siebie tak spuchniętych oczu! Z rozmyślań nad tym,w jaki sposób doprowadzę się dziś do porządku wyrwał mnie dźwięk esemesa.
Bradley. Zapomniałabym.
"Wybacz,że tak wcześnie piszę,ale jak tylko się obudzisz,daj znać czy dziś się widzimy,okay? ;) " 
Może odpiszę "okay" i będzie prawie tak romantycznie jak w "Gwiazd naszych wina"? A może jednak po prostu dam mu znać,że jasne, w tym samym miejscu i w tym samym czasie? Ta pierwsza opcja była kusząca, ale postawiłam na zwyczajną,nudną odpowiedź. Skoro Brad tak wcześnie wstaje,może jutro rano obudzi mnie śniadanie do łóżka?
Stop,stop,Charls. O czym ty w ogóle myślisz? 
Muszę przyznać,że brakowało mi męskiego towarzystwa. Oczywiście,nie licząc Daniela. Moje kontakty z osobnikami tej brzydszej płci ograniczały się do rozmowy z listonoszem. Kiedyś może nie było z tym aż tak źle, bo mieszkałam z ojcem. Z kolei ojca często odwiedzali koledzy z pracy, nierzadko zabierając ze sobą swoich synów. Wszystkie te kontakty jednak się urwały w dniu przeprowadzki do Josie. Nie narzekam specjalnie,Josie to moja najlepsza przyjaciółka a z ojcem nie mogłabym już mieszkać. Nie po tej całej kłótni. Niestety odkąd zostawiłam tatę samego i nie czułam już bezpieczeństwa,którym mnie obdarzał, po prostu nie wychodziłam na żadne imprezy czy spotkania. Może i byłam aspołeczna,a może po prostu moje przeżycia ukształtowały mnie na właśnie taką osobę. Oczywiście wszystko było okej, moje nudne życie każdego dnia wyglądało tak samo, bo pracować nie musiałam. Spędzałam czas z Josie, czasem wychodziłam gdzieś z Danem. To był oczywiście błąd,że dałam mu... nadzieję? Chyba tak mogę to nazwać. Jestem człowiekiem,który bardzo troszczy się o swoich bliskich. Daniel  odczytał to opacznie i...wylądowałam z nim w łóżku. Dosłownie myśląc o tym,stukałam się w głowę. Sama sobie byłam winna,przecież to żaden problem powiedzieć "nie" w odpowiednim momencie. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Mój kolega niestety zdążył pochwalić się większości swoich znajomych,dla niego to był początek związku, a dla mnie jedynie koniec przyjaźni. Serce mnie bolało,kiedy mu to wszystko tłumaczyłam,a on kiwał głową ze smutną miną, powtarzając w kółko,że rozumie i że jest okej. Doszło do tego stosunkowo niedawno,aż dziwne że w tak krótkim czasie tyle rzeczy zdążyło się zmienić. Głupio,że pierwszy raz uprawiałam seks z kimś, do kogo nie czułam niczego więcej. Ostatnio robię wiele głupich rzeczy... 
Postanowiłam dać sobie na chwilę spokój z liścikiem od C. i spędziłam czas ogarniając w jakiś sposób mieszkanie. Cieszyłam się,że Jo jak zwykle zrozumiała dlaczego ją opuszczam i nie nękała mnie telefonami,żądając wyjaśnień. Może gdyby na moim miejscu stała jakaś inna Charlotte, może byłoby jej przykro,że jej przyjaciółki wcale nie obchodzi co się dzieje. Ale ja to ja,a Josie to Josie,a nasza relacja to nasza relacja. Nasza wyjątkowa relacja,w której obydwie czułyśmy się niesamowicie naturalnie. 
Mieszkanko wyglądało już całkiem dobrze,kiedy minęło południe. Z okna maleńkiej kuchni miałam widok na warzywniak, więc musiałam jedynie wystawić nos za drzwi żeby zrobić zakupy do wypełnienia lodówki. Kiedy i to już załatwiłam,zabrałam się do szykowania na spotkanie. Muszę wyjść tych czterech ścian, nie mówiąc tylko o budynku,w którym się znajdowałam. Miałam też na myśli ściany,które podświadomie wybudowałam wokół siebie,nie dopuszczając żadnych gości ani światła dziennego. Siedziałam w czterech ścianach po ciemku, nie ucząc się niczego, nie poznając nowych smaków,wrażeń. Odstraszałam moich wybawców,którzy chcieli zburzyć mur. Musiałam sama to zrobić, znaleźć wyjście i zacząć żyć normalnie. Porwanie do którego doszło tak dawno,nie powinno mieć aż takiego wpływu na moją osobę. 
Napisałam do Brada,że widzimy się od razu na miejscu,żeby po mnie nie przychodził. Nie wiedział,że zmieniłam miejsce zamieszkania. Z resztą,chyba większość ludzi o zdrowych zmysłach stwierdziłaby,że mam nie po kolei w głowie,bo kto normalny przeprowadza się o trzeciej w nocy? 
A może ja po prostu mam nie po kolei w głowie.
Ustaliliśmy z Bradleyem, że spotykamy się na kawie i ciastku w naszej (stwierdzone jednogłośnie) ulubionej kawiarni na rogu, odległej od starego osiedla jakieś dziesięć minut jazdy autem. Z mojej nowej lokalizacji zajmuje to trochę więcej,dlatego ruszyłam w drogę już pół godziny przed umówionym czasem. Na miejscu byłam kilka minut wcześniej. W kawiarni zajęłam miejsce w rogu. Panowała przyjemna atmosfera, bo dzień zmierzał ku końcowi i ostatnie promienie słońca wpadały do środka przez okna. Przy stoliku,gdzie siedziałam stały zapachowe świeczki. Wzięłam głęboki oddech i rozluźniłam się. Zapomnij o C.,myśl o Bradzie i o przyjemnym wieczorze w jego towarzystwie. 
Chłopak pojawił się z dosłownie minutowym spóźnieniem, przepraszając mnie. Wyglądał na odrobinę zakłopotanego. Przywitał mnie objęciem ramion,a ja od razu zbadałam jego zapach. Lubiłam,kiedy chłopak ładnie pachniał. Jemu udało trafić się w moje gusta. Udało mu się też mnie zawstydzić,wręczając mi kilka uroczych komplementów. 
Zamówiliśmy po ciastku i kawie i zaczęliśmy rozmowę. Na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się słodki uśmiech, oczy świeciły się podczas śmiechu. Był bardzo rozluźniony i bardzo łatwo wychodziło mu rozbawianie mnie. Z łatwością przechodziliśmy od tematu do tematu i nie zauważyłabym,ile czasu minęło,gdyby mój towarzysz co chwilkę nie spoglądał na zegarek. Starałam się nie zwracać na to większej uwagi,ale trochę mi to przeszkadzało. Chciałam już zwrócić mu uwagę,kiedy po raz kolejny podnosił rękę,sprawdzając godzinę,ale nie zdążyłam nic powiedzieć.
-A tak w ogóle, to gdzie byłaś cały dzień?
-Przeprowadziłam się.- palnęłam bez zastanowienia. Idiotka!
-Kiedy zdążyłaś to zrobić?- zapytał,śmiejąc się. Masz,teraz się tłumacz.
-Miałam małe problemy z współlokatorami. - skłamałam. Nie miałam zamiaru zepsuć dobrego wrażenia,jakie udało mi się zrobić na chłopaku. 
-Problemy z Josie? To gdzie teraz mieszkasz?
-Na osiedlu Downing,po drugiej stronie miasta. Mam  tam mieszkanie po babci. A co? 
-To może pójdziemy do mnie?
Jego propozycja na początku zbiła mnie z tropu. Nie pomyślałabym,że jednak dojdzie do tego,że pójdziemy do niego. W ogóle nie myślałam,że spotkanie przebiegnie tak dobrze. Zgodziłam się bez namysłu. Wyszliśmy z kawiarni,a na zewnątrz było już ciemno. 
-Zostawię cię na sekundkę. - rzucił, udając się gdzieś, nie wiedziałam gdzie,bo nie mogłam jeszcze nic zobaczyć w tych ciemnościach. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przeglądać strony internetowe,kiedy męskie ramiona objęły mnie z tyłu,wyciągając mi aparat z rąk. Poczułam przyjemne ciepło w brzuchu, a zaraz potem mój kark owiał - o dziwo chłodny- oddech z jego ust. Duże dłonie najpierw prześledziły moją talię,a potem wróciły do moich dłoni i zamknęły je w swoim uścisku. W mojej głowie zapaliła się maleńka lampka. Bradley ma inne dłonie,mniejsze. 
Ta myśl szybko uciekła z mojej głowy, nawet jej nie prześledziłam, bo szept dobiegł moich uszu, przyprawiając mnie o ciarki. 
-Jak się bawisz,Charlotte? 
Nie mogłam stwierdzić,że to nie Brad, bo nie byłam w stanie rozpoznać głosu,słysząc jedynie szept. Serce podchodziło mi do gardła,chociaż teoretycznie to powinien być mój towarzysz dzisiejszego wieczoru. W kawiarni prawie nikogo nie było,a na parkingu ani jednego auta. Używając logiki, powinnam być pewna,że to Bradley. Ale nie byłam pewna.
Zamknęłam oczy,kiedy on zwolnił z uścisku jedną z moich dłoni,po chwili wkładając mi w nią mój telefon. Jego ręce jeszcze raz prześledziły moją talię,a także plecy,a potem poczułam,że za mną nikogo już nie ma. Odwróciłam się,ale jego sylwetka zdążyła zanurzyć się w ciemności i nie mogłam nawet odróżnić zarysów jego postaci. 
Po kolejnej dłuższej chwili irytującą mnie ciszę przerwało wołanie Brada. Otworzył mi drzwi i wsiedliśmy do auta: ja,pełna obaw i pytań i on z szerokim uśmiechem na twarzy. 
-Gdzie byłeś? - zapytałam ostrożnie.
-Wystraszyłem cię tym szeptem? 
Jakiś ciężar opuścił moje ciało.
-Taką małą odrobinę. - zaśmiałam się, czując jak obawy mnie opuszczają. 
***
-Zadzwoń. - pożegnał mnie,zostawiając pocałunek na moich ustach. Mrugnęłam do niego,zamykając za sobą drzwi mieszkania i wychodząc z kamiennicy. Wypełniała mnie mieszanka najróżniejszych uczuć. Bardzo dziwnych. Czułam się,jakbym nie była sobą. Wsiadając do taksówki miałam ochotę biegiem wrócić do mieszkania Josie,ale nie mogłam. W drodze do nowego lokum kłóciłam się sama ze sobą. Spędzając noc z Bradem cały czas odczuwałam różnicę w dotyku. To nie był dotyk tej samej osoby,która była ze mną na parkingu. To nie byłam ja, bo JA nie ląduję w łóżku nawet z najsłodszym i najbardziej pociągającym facetem po pierwszej randce. Czułam się podle, łamiąc swoje własne zasady. Zburzyłam ściany? A może teraz wrócę i zbuduję jeszcze trwalsze,bo czułam się źle z tym,co zrobiłam. Pomimo tego,że był wspaniałym chłopakiem. To aż dziwne,to tak bardzo do niego nie pasuje. Taki uroczy. Rozmawiałam z nim dosłownie o wszystkim.A potem ten uroczy kolega ląduje ze mną w łóżku. Cholera,wszystko jest nie tak. Zamiast ułatwić sobie tę sprawę, jeszcze bardziej namieszałaś,Charlie. Do diabła z tobą!
Nie chciałam dzwonić do Josie, nie chciałam pisać do Dana,nie chciałam wyciągać ręki do ojca. Pieprzona duma, pieprzony egoizm. Pieprzone niedoskonałości. 
Wpadłam do mieszkania i opadłam na kanapie,a na stoliku leżał list z moim imieniem wykaligrafowanym starannie czarnym tuszem, czcionką już tak bardzo mi znajomą.

______________________________________
komentarze motywują. jeśli się podoba,powiedzcie o Obsesji swoim znajomym :) 
rozdziały krótkie,bo nie ma większego zainteresowania. mam nadzieję,że nie przeszkadza. x

@niallzzbae x 

wtorek, 7 października 2014

2.

Dzwonek do drzwi.
Ale ja leżałam owinięta w kołdrę niczym burito smutku,analizując moje ostatnie spotkanie z kolegą-psychopatą.
-Charlie! Otwórz drzwi,to moje mieszkanie do jasnej cholery! - nawoływała Jo. Kto normalny nie nosi przy sobie kluczy do własnego mieszkania? Zwłaszcza,jeśli posiada taką współlokatorkę, jaką jestem ja?
Chyba jednak coś ze mną było nie tak,bo mimo że głos Josie stawał się coraz bardziej irytujący,a ona coraz mocniej waliła i kopała w drzwi, ja nie dawałam nawet znaku życia. Może na przykład mój szalony wielbiciel mnie porwał,a ona ma to w głębokim poważaniu. Z drugiej strony ten wściekły osobnik płci żeńskiej nie przywykł do martwienia się o czyjś tyłek,z wyjątkiem swojego. Pewnie kogoś to dziwi,że w ogóle się z nią przyjaźnię,ale ona nie jest taka zła, naprawdę!
Leżałam tak chwilę, słuchając Eminema, który męczył się na kanale MTV w odległym z mojego miejsca pobytu salonie. Ciekawe,o ile droższy będzie rachunek za TV w tym miesiącu. Nie zauważyłam nawet, kiedy Josie przestała się drzeć i zdawało się,że pod drzwiami nie ma już nikogo. Może poszła do Dana. W sumie,to chyba napewno tam poszła, bo nikt inny nie wpuściłby jej do swojego domu.
Wyglądając jak gigantyczny naleśnik w kołdrze zamiast ciasta,moje myśli nadal krążyły wokół tego chłopaka. Chyba po raz drugi tego wieczoru stwierdziłam,że jest ze mną stanowczo coś nie tak, bo pomimo strachu,który,muszę przyznać,paraliżował mnie momentami,zapragnęłam go poznać. Ponoć od małego miałam "nosa" do ludzi, a teraz zwyczajnie ciekawił mnie jego stan psychiczny. Może na codzień jest ułożonym synkiem,który nocami wyżywa się z kumplami na jakichś niewinnych dziewczynkach? Albo pracuje w kawiarni, wybierając sobie ofiary do prześladowania. Może ma tajemny pokój z tablicą korkową i setkami zdjęć swoich przyszłych ofiar? Kurcze,Charlie, jesteś częścią jakiegoś planu. To nie jest zabawne.
Mimo obaw, gdzieś w środku byłam pewna,że udałoby mi się rozgryźć tego chłopaka,gdybym tylko miała okazję go poznać. Wskazówki zegara przesuwały się zbyt szybko,aż w końcu moje powieki zaczęły przegrywać z siłą grawitacji i zasnęłam. 
                                                                                ***
Przez kilka dni nic,zupełnie nic się nie działo.
No dobra,skłamałam. Poprosiłam Josie,żeby dała mi odpocząć przez tydzień. To znaczy,oczywiście że Jo nie jest wspaniałomyślna i kiedy darła się do słuchawki, moje uszy więdły. Otrzymałam od niej wiązankę uroczych wyzwisk i,co dziwne,próśb. Ona po prostu nie chciała zamieszkać u Daniela. Mówiła,że to nie problem,że chętnie zrobi sobie przerwę od niańczenia mnie(tak,właśnie tak to określiła),ale więcej niż cały dzień z Danielem to próba samobójcza. Ja byłam jednak twarda, bo przyświecał mi cel. Nie chciałam wystraszyć mojego kolegi.
Jestem głupia, czego może bać się chłopak,który niewiadomo kiedy wchodzi do mojego mieszkania,niewiadomo kiedy z niego znika, niewiadomo skąd wie o mnie więcej niż ja sama i niewiadomo dlaczego łazi właśnie za mną? Ale oprócz głupoty,jestem też uparta,a tak bardzo chciałam dowiedzieć się,czemu wybrał właśnie mnie. Może gdybym była kimś innym,niż jestem(głupota), pomyślałabym,że jakiś gnojek robi sobie ze mnie żarty,ale tata mnie nauczył, że nie tylko starzy,obleśni faceci są niebezpieczni. Każdy potencjalnie mógłby mnie skrzywdzić,tak samo jak i ja mogłabym skrzywdzić każdego. To leży w człowieku, kiedy nieświadomie czy  świadomie podejmuje decyzję o zadaniu komuś bólu. Niekoniecznie fizycznego.
Wracając do Josie, nie dałam za wygraną,więc bez zbędnych pytań typu "Po co ci ten tydzień?" , " Co się stało,droga Charlotte?" czy "Wiem,pewnie znalazłaś w końcu faceta?" wpadła po kilka rzeczy i miałam mieszkanie dla siebie. Między innymi za to ją kocham, nigdy nie zadawała zbędnych pytań.
Przez te kilka dni,które spędziłam sama w mieszkaniu, zdążyłam "pobić się" z własnymi myślami i nawiązać kontakt korespondencyjny z C. Tak się podpisywał, C. Zostawiał mi liściki, i zapewne obserwując mnie ciągle zauważył moją irytację. Za którymś z kolei zwitkiem papieru wypełnionym (naprawdę porządnym i pięknym!) pismem,zaproponował mi odpowiedź. Odpisywałam z drugiej strony kartki i zostawiałam ją pod wycieraczką przed drzwiami. Dlaczego w takim idiotycznym miejscu? Nie,C. nie był na tyle głupi,to był mój pomysł. Pomyślałam,że w ten sposób zaoszczędzę sobie zawałów serca przy znajdywaniu wiadomości od niego tuż obok mojej głowy o poranku. To znaczyło,że był tu najprawdopodobniej w nocy i ta świadomość przerażała mnie,na samą myśl o tym ciarki pojawiały się na całym moim ciele. Kiedy pierwszy raz znalazłam liścik na poduszce, wtedy doszło do mnie,że to kompletna głupota zostawać samą w mieszkaniu i bawić się w detektywa. Poraz kolejny miałam ochotę po prostu wyjść z siebie i dać samej sobie w twarz. Ale nie będę teraz wszystkiego odkręcać. Zrobiłam się po prostu odrobinę ostrożniejsza,więc wyszłam z pomysłem liściku pod wycieraczką. Oczywiście tępo wierzyłam,że C. nie wchodzi już do moich czterech ścian,tylko zostawia korespondencję w wyznaczonym miejscu i daje mi o tym znać dzwonkiem do drzwi. Kto zabroni mi w to wierzyć?
Jak wyglądał nasz kontakt? Zadawałam pytania,na które nie odpowiadał, więc w sumie było to jak pytanie samej siebie. Ale dawało mi to satysfakcję,że C. odczytuje to,co przychodzi mi do głowy. Nie zdawałam sobie sprawy,że poznaje mnie dzięki temu w coraz większym stopniu. Nie przyszło mi nigdy na myśl,żeby wyjechać do jakiejś rodziny na drugim końcu kraju,albo żeby zakupić drzwi pancerne,albo żeby te durne listy po prostu wyrzucać i nic sobie z tego nie robić. Mogłam go zignorować,ale zagłębiałam się w tej sprawie jeszcze bardziej. Czasami tylko chciałam chwycić za telefon i zapytać się taty,co zrobiłby na moim miejscu,ale każda próba kończyła się tym,że zanim usłyszałam jakikolwiek sygnał w słuchawce,rozłączałam się. Nie zależy Ci, powtarzałam sobie.
Spędzałam dnie nic nie robiąc,głównie oglądając telewizję i pisząc z C. Bez sensu. Właśnie któregoś dnia oglądałam "Przyjaciół" kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zerwałam się z miejsca i szarpnęłam za drzwi. Oj,znowu wpadłam na własną głupotę. Były zamknięte na klucz. Mogłabym jeszcze zobaczyć C. ,który wybiega z bloku z kapturem na głowie,ale zamknęłam te pieprzone drzwi. Stuknęłam się w czoło i spokojnie otworzyłam drzwi, zauważając wyglądającą spod wycieraczki białą kartkę. Rozejrzałam się po klatce schodowej i zobaczyłam go.
Zobaczyłam Bradley'a. Był uroczy, mieszkał tuż nade mną. Miał lekko kręcone włosy i przesłodki uśmiech. Wyglądał na sporo młodszego,niż rzeczywiście był,ale zawsze darzyłam go sympatią. Miał poczucie humoru,a to najbardziej cenię w ludziach. Wcześniej udało mi się zamienić z nim parę zdań dwa,czy trzy razy. Szedł na górę,ale kiedy otworzyłam drzwi zerknął na mnie i zatrzymał się,dosłownie na chwilę. Zanim kontynuował podróż do celu,jakim jest jego mieszkanie (przynajmniej tak sądziłam,bo gdzie indziej by szedł?) zawołałam go.
-Brad,tak? Hej. Hej,widziałeś tu może kogoś? Przed chwilą?
-Cześć,Charlotte. - spojrzał na mnie trochę dziwnie,marszcząc czoło- czemu pytasz?
-Ktoś zadzwonił do moich drzwi,wiesz,otwieram a nikogo nie ma.To znaczy,jesteś ty,ale ty na pewno nie... Bo przecież nie gadamy i nie miałbyś raczej do mnie sprawy,prawda? - plątałam się we własnych słowach,bo on po prostu mnie onieśmielał. To idiotyzm,ale tak było. Kolejna pozycja na liście moich dziwactw. Chłopak uśmiechnął się,drapiąc się z tyłu głowy i przez chwilę patrzył na mnie,zanim ponownie coś powiedział.
-Taaaa... Widziałem ,kogoś tam,zbiegał ze schodów, ale nie wiem kto to, zwykle nie przyglądam się każdej napotkanej osobie. - zaśmiał się. - A z resztą,to może chciałbym to zmienić.
-Zmienić co? Zaczniesz się przyglądać każdej napotkanej osobie?
-Nie,Charlotte,nie.- mówił rozbawiony - zmienić to,że...- wyglądał,jakby nagle przyszedł mu do głowy niesamowity pomysł-to,że nie gadamy. To,że sądzisz,że nie miałbym do ciebie sprawy.
Spojrzałam na bruneta pytająco. W tamtej chwili specjalnie nie błyszczałam inteligencją. Chyba samotność sprawiła,że mój mózg zrobił sobie mały odpoczynek od myślenia i łączenia faktów.
-Miałem na myśli,czy byś się ze mną umówiła? Ale spanikowałem i chciałem wrócić do siebie. Ty musiałaś wszystko zepsuć i otworzyć drzwi,więc skoro już tu jestem... Umówisz się ze mną?
Chyba się zarumieniłam,co rzadko mi się zdarza. Chłopcy nie proszą mnie o spotkania, bo wszyscy znają mojego ojca i a) albo się go boją, b) jestem brzydka i nieciekawa c) odpowiedzi a i b są prawidłowe. A poza tym, nie byłam nigdy chętna na latanie z chłopakami. Może czas,żeby to zmienić? Zdałam sobie sprawę,że zbyt długo milczę i odezwałam się:
-Jasne,czemu nie?
-Świetnie,zgadamy się. Zadzwonię jeszcze dziś. Do jutra? Do usłyszenia,Charlotte. - mrugnął do mnie i zniknął gdzieś na schodach, a ja stałam tam jeszcze chwileczkę jak słup soli, mrugając stanowczo za często,jakbym nie była pewna,czy to się stało naprawdę. Ocknęłam się i wyjęłam spod wycieraczki liścik.
"Chciałbym już się dowiedzieć, czy twój intelekt dorównuje twojej urodzie. Nie mogę się doczekać,kiedy poznamy się osobiście... ale jeszcze przyjdzie na to czas.
P.S: To nie jest sarkazm, naprawdę jesteś piękna,Charlotte." 
Uśmiechnęłam się dosłownie na sekundę, czytając komplement od C. "kiedy poznamy się osobiście..." poznamy się osobiście,poznamy się osobiście. Poznamy się osobiście? Nie. Zaczęło do mnie docierać,że to,co dzieje się od kilku dni to nie jest zabawa,to poważna sprawa. Mówi,że spotkamy się osobiście. To jest zdanie oznajmujące. Oznajmia mi,że się spotkamy,ale czy wyraziłam na to zgodę? Może jeszcze niedawno ciekawiła mnie jego osoba, ale wtedy sprawa nie wyglądała tak,jak wygląda dziś. Zamknęłam oczy. Jeszcze da się to jakoś rozwiązać. Nadal mogę zadzwonić do taty,poprosić Daniela i Josie,żeby się tu zjawili... Schowałam zwitek do tylnej kieszeni spodni i wracając do mieszkania,poczułam chłodny powiew. Zajrzałam do sypialni,ale balkon był zamknięty. Przedpokój,kuchnia,łazienka. Wszystko okej. Został salon.
Fotel był przewrócony,poduszki leżały na podłodze. Nic nie słyszałam? Dziwne. Powoli podeszłam do otwartego okna. Zamknęłam je drżącymi rękami i osunęłam się na podłogę,ciężko oddychając. Był tu,był,kiedy ja rozmawiałam z Bradem. Nie może mieć nade mną konroli... Na wyciągnięcie ręki leżała czerwona róża i biała koperta. Rozerwałam papier.
"Lubisz róże tak bardzo jak ja? :)
Zdziwiło mnie to,że już jutro chcesz się spotkać... Ale okej. Niech będzie. Do zobaczenia jutro,Charlie." 
Jak to, jutro? Przecież jeszcze nie zdążyłam odpowiedzieć na list...
_____________________________________
!!!!WAŻNE!!!! jeśli zmieniliście user na tt,dajcie znać :)
a/n: jest rozdział drugi.
jeśli macie czas, powiedzcie znajomym o Obsesji,jeśli wam się podoba :)
Komentarze motywują!
Szablon by
InginiaXoXo