wtorek, 7 października 2014

2.

Dzwonek do drzwi.
Ale ja leżałam owinięta w kołdrę niczym burito smutku,analizując moje ostatnie spotkanie z kolegą-psychopatą.
-Charlie! Otwórz drzwi,to moje mieszkanie do jasnej cholery! - nawoływała Jo. Kto normalny nie nosi przy sobie kluczy do własnego mieszkania? Zwłaszcza,jeśli posiada taką współlokatorkę, jaką jestem ja?
Chyba jednak coś ze mną było nie tak,bo mimo że głos Josie stawał się coraz bardziej irytujący,a ona coraz mocniej waliła i kopała w drzwi, ja nie dawałam nawet znaku życia. Może na przykład mój szalony wielbiciel mnie porwał,a ona ma to w głębokim poważaniu. Z drugiej strony ten wściekły osobnik płci żeńskiej nie przywykł do martwienia się o czyjś tyłek,z wyjątkiem swojego. Pewnie kogoś to dziwi,że w ogóle się z nią przyjaźnię,ale ona nie jest taka zła, naprawdę!
Leżałam tak chwilę, słuchając Eminema, który męczył się na kanale MTV w odległym z mojego miejsca pobytu salonie. Ciekawe,o ile droższy będzie rachunek za TV w tym miesiącu. Nie zauważyłam nawet, kiedy Josie przestała się drzeć i zdawało się,że pod drzwiami nie ma już nikogo. Może poszła do Dana. W sumie,to chyba napewno tam poszła, bo nikt inny nie wpuściłby jej do swojego domu.
Wyglądając jak gigantyczny naleśnik w kołdrze zamiast ciasta,moje myśli nadal krążyły wokół tego chłopaka. Chyba po raz drugi tego wieczoru stwierdziłam,że jest ze mną stanowczo coś nie tak, bo pomimo strachu,który,muszę przyznać,paraliżował mnie momentami,zapragnęłam go poznać. Ponoć od małego miałam "nosa" do ludzi, a teraz zwyczajnie ciekawił mnie jego stan psychiczny. Może na codzień jest ułożonym synkiem,który nocami wyżywa się z kumplami na jakichś niewinnych dziewczynkach? Albo pracuje w kawiarni, wybierając sobie ofiary do prześladowania. Może ma tajemny pokój z tablicą korkową i setkami zdjęć swoich przyszłych ofiar? Kurcze,Charlie, jesteś częścią jakiegoś planu. To nie jest zabawne.
Mimo obaw, gdzieś w środku byłam pewna,że udałoby mi się rozgryźć tego chłopaka,gdybym tylko miała okazję go poznać. Wskazówki zegara przesuwały się zbyt szybko,aż w końcu moje powieki zaczęły przegrywać z siłą grawitacji i zasnęłam. 
                                                                                ***
Przez kilka dni nic,zupełnie nic się nie działo.
No dobra,skłamałam. Poprosiłam Josie,żeby dała mi odpocząć przez tydzień. To znaczy,oczywiście że Jo nie jest wspaniałomyślna i kiedy darła się do słuchawki, moje uszy więdły. Otrzymałam od niej wiązankę uroczych wyzwisk i,co dziwne,próśb. Ona po prostu nie chciała zamieszkać u Daniela. Mówiła,że to nie problem,że chętnie zrobi sobie przerwę od niańczenia mnie(tak,właśnie tak to określiła),ale więcej niż cały dzień z Danielem to próba samobójcza. Ja byłam jednak twarda, bo przyświecał mi cel. Nie chciałam wystraszyć mojego kolegi.
Jestem głupia, czego może bać się chłopak,który niewiadomo kiedy wchodzi do mojego mieszkania,niewiadomo kiedy z niego znika, niewiadomo skąd wie o mnie więcej niż ja sama i niewiadomo dlaczego łazi właśnie za mną? Ale oprócz głupoty,jestem też uparta,a tak bardzo chciałam dowiedzieć się,czemu wybrał właśnie mnie. Może gdybym była kimś innym,niż jestem(głupota), pomyślałabym,że jakiś gnojek robi sobie ze mnie żarty,ale tata mnie nauczył, że nie tylko starzy,obleśni faceci są niebezpieczni. Każdy potencjalnie mógłby mnie skrzywdzić,tak samo jak i ja mogłabym skrzywdzić każdego. To leży w człowieku, kiedy nieświadomie czy  świadomie podejmuje decyzję o zadaniu komuś bólu. Niekoniecznie fizycznego.
Wracając do Josie, nie dałam za wygraną,więc bez zbędnych pytań typu "Po co ci ten tydzień?" , " Co się stało,droga Charlotte?" czy "Wiem,pewnie znalazłaś w końcu faceta?" wpadła po kilka rzeczy i miałam mieszkanie dla siebie. Między innymi za to ją kocham, nigdy nie zadawała zbędnych pytań.
Przez te kilka dni,które spędziłam sama w mieszkaniu, zdążyłam "pobić się" z własnymi myślami i nawiązać kontakt korespondencyjny z C. Tak się podpisywał, C. Zostawiał mi liściki, i zapewne obserwując mnie ciągle zauważył moją irytację. Za którymś z kolei zwitkiem papieru wypełnionym (naprawdę porządnym i pięknym!) pismem,zaproponował mi odpowiedź. Odpisywałam z drugiej strony kartki i zostawiałam ją pod wycieraczką przed drzwiami. Dlaczego w takim idiotycznym miejscu? Nie,C. nie był na tyle głupi,to był mój pomysł. Pomyślałam,że w ten sposób zaoszczędzę sobie zawałów serca przy znajdywaniu wiadomości od niego tuż obok mojej głowy o poranku. To znaczyło,że był tu najprawdopodobniej w nocy i ta świadomość przerażała mnie,na samą myśl o tym ciarki pojawiały się na całym moim ciele. Kiedy pierwszy raz znalazłam liścik na poduszce, wtedy doszło do mnie,że to kompletna głupota zostawać samą w mieszkaniu i bawić się w detektywa. Poraz kolejny miałam ochotę po prostu wyjść z siebie i dać samej sobie w twarz. Ale nie będę teraz wszystkiego odkręcać. Zrobiłam się po prostu odrobinę ostrożniejsza,więc wyszłam z pomysłem liściku pod wycieraczką. Oczywiście tępo wierzyłam,że C. nie wchodzi już do moich czterech ścian,tylko zostawia korespondencję w wyznaczonym miejscu i daje mi o tym znać dzwonkiem do drzwi. Kto zabroni mi w to wierzyć?
Jak wyglądał nasz kontakt? Zadawałam pytania,na które nie odpowiadał, więc w sumie było to jak pytanie samej siebie. Ale dawało mi to satysfakcję,że C. odczytuje to,co przychodzi mi do głowy. Nie zdawałam sobie sprawy,że poznaje mnie dzięki temu w coraz większym stopniu. Nie przyszło mi nigdy na myśl,żeby wyjechać do jakiejś rodziny na drugim końcu kraju,albo żeby zakupić drzwi pancerne,albo żeby te durne listy po prostu wyrzucać i nic sobie z tego nie robić. Mogłam go zignorować,ale zagłębiałam się w tej sprawie jeszcze bardziej. Czasami tylko chciałam chwycić za telefon i zapytać się taty,co zrobiłby na moim miejscu,ale każda próba kończyła się tym,że zanim usłyszałam jakikolwiek sygnał w słuchawce,rozłączałam się. Nie zależy Ci, powtarzałam sobie.
Spędzałam dnie nic nie robiąc,głównie oglądając telewizję i pisząc z C. Bez sensu. Właśnie któregoś dnia oglądałam "Przyjaciół" kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zerwałam się z miejsca i szarpnęłam za drzwi. Oj,znowu wpadłam na własną głupotę. Były zamknięte na klucz. Mogłabym jeszcze zobaczyć C. ,który wybiega z bloku z kapturem na głowie,ale zamknęłam te pieprzone drzwi. Stuknęłam się w czoło i spokojnie otworzyłam drzwi, zauważając wyglądającą spod wycieraczki białą kartkę. Rozejrzałam się po klatce schodowej i zobaczyłam go.
Zobaczyłam Bradley'a. Był uroczy, mieszkał tuż nade mną. Miał lekko kręcone włosy i przesłodki uśmiech. Wyglądał na sporo młodszego,niż rzeczywiście był,ale zawsze darzyłam go sympatią. Miał poczucie humoru,a to najbardziej cenię w ludziach. Wcześniej udało mi się zamienić z nim parę zdań dwa,czy trzy razy. Szedł na górę,ale kiedy otworzyłam drzwi zerknął na mnie i zatrzymał się,dosłownie na chwilę. Zanim kontynuował podróż do celu,jakim jest jego mieszkanie (przynajmniej tak sądziłam,bo gdzie indziej by szedł?) zawołałam go.
-Brad,tak? Hej. Hej,widziałeś tu może kogoś? Przed chwilą?
-Cześć,Charlotte. - spojrzał na mnie trochę dziwnie,marszcząc czoło- czemu pytasz?
-Ktoś zadzwonił do moich drzwi,wiesz,otwieram a nikogo nie ma.To znaczy,jesteś ty,ale ty na pewno nie... Bo przecież nie gadamy i nie miałbyś raczej do mnie sprawy,prawda? - plątałam się we własnych słowach,bo on po prostu mnie onieśmielał. To idiotyzm,ale tak było. Kolejna pozycja na liście moich dziwactw. Chłopak uśmiechnął się,drapiąc się z tyłu głowy i przez chwilę patrzył na mnie,zanim ponownie coś powiedział.
-Taaaa... Widziałem ,kogoś tam,zbiegał ze schodów, ale nie wiem kto to, zwykle nie przyglądam się każdej napotkanej osobie. - zaśmiał się. - A z resztą,to może chciałbym to zmienić.
-Zmienić co? Zaczniesz się przyglądać każdej napotkanej osobie?
-Nie,Charlotte,nie.- mówił rozbawiony - zmienić to,że...- wyglądał,jakby nagle przyszedł mu do głowy niesamowity pomysł-to,że nie gadamy. To,że sądzisz,że nie miałbym do ciebie sprawy.
Spojrzałam na bruneta pytająco. W tamtej chwili specjalnie nie błyszczałam inteligencją. Chyba samotność sprawiła,że mój mózg zrobił sobie mały odpoczynek od myślenia i łączenia faktów.
-Miałem na myśli,czy byś się ze mną umówiła? Ale spanikowałem i chciałem wrócić do siebie. Ty musiałaś wszystko zepsuć i otworzyć drzwi,więc skoro już tu jestem... Umówisz się ze mną?
Chyba się zarumieniłam,co rzadko mi się zdarza. Chłopcy nie proszą mnie o spotkania, bo wszyscy znają mojego ojca i a) albo się go boją, b) jestem brzydka i nieciekawa c) odpowiedzi a i b są prawidłowe. A poza tym, nie byłam nigdy chętna na latanie z chłopakami. Może czas,żeby to zmienić? Zdałam sobie sprawę,że zbyt długo milczę i odezwałam się:
-Jasne,czemu nie?
-Świetnie,zgadamy się. Zadzwonię jeszcze dziś. Do jutra? Do usłyszenia,Charlotte. - mrugnął do mnie i zniknął gdzieś na schodach, a ja stałam tam jeszcze chwileczkę jak słup soli, mrugając stanowczo za często,jakbym nie była pewna,czy to się stało naprawdę. Ocknęłam się i wyjęłam spod wycieraczki liścik.
"Chciałbym już się dowiedzieć, czy twój intelekt dorównuje twojej urodzie. Nie mogę się doczekać,kiedy poznamy się osobiście... ale jeszcze przyjdzie na to czas.
P.S: To nie jest sarkazm, naprawdę jesteś piękna,Charlotte." 
Uśmiechnęłam się dosłownie na sekundę, czytając komplement od C. "kiedy poznamy się osobiście..." poznamy się osobiście,poznamy się osobiście. Poznamy się osobiście? Nie. Zaczęło do mnie docierać,że to,co dzieje się od kilku dni to nie jest zabawa,to poważna sprawa. Mówi,że spotkamy się osobiście. To jest zdanie oznajmujące. Oznajmia mi,że się spotkamy,ale czy wyraziłam na to zgodę? Może jeszcze niedawno ciekawiła mnie jego osoba, ale wtedy sprawa nie wyglądała tak,jak wygląda dziś. Zamknęłam oczy. Jeszcze da się to jakoś rozwiązać. Nadal mogę zadzwonić do taty,poprosić Daniela i Josie,żeby się tu zjawili... Schowałam zwitek do tylnej kieszeni spodni i wracając do mieszkania,poczułam chłodny powiew. Zajrzałam do sypialni,ale balkon był zamknięty. Przedpokój,kuchnia,łazienka. Wszystko okej. Został salon.
Fotel był przewrócony,poduszki leżały na podłodze. Nic nie słyszałam? Dziwne. Powoli podeszłam do otwartego okna. Zamknęłam je drżącymi rękami i osunęłam się na podłogę,ciężko oddychając. Był tu,był,kiedy ja rozmawiałam z Bradem. Nie może mieć nade mną konroli... Na wyciągnięcie ręki leżała czerwona róża i biała koperta. Rozerwałam papier.
"Lubisz róże tak bardzo jak ja? :)
Zdziwiło mnie to,że już jutro chcesz się spotkać... Ale okej. Niech będzie. Do zobaczenia jutro,Charlie." 
Jak to, jutro? Przecież jeszcze nie zdążyłam odpowiedzieć na list...
_____________________________________
!!!!WAŻNE!!!! jeśli zmieniliście user na tt,dajcie znać :)
a/n: jest rozdział drugi.
jeśli macie czas, powiedzcie znajomym o Obsesji,jeśli wam się podoba :)
Komentarze motywują!

6 komentarzy:

  1. omg jest świetny i ta końcówka, dreszcz mnie przeszedł haha
    już nie mogę doczekać się następnego, ale chyba powinnaś popracować trochę nad interpunkcją bo razi w oczy :( znaleźć betę do poprawiania błędów itd., wtedy całość będzie lepiej wyglądać x

    / opsmybradley

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej końcówka mnie totalnie zbiła z tropu... wygląda to tak jakby Brad był C. Ale wszyscy wiemy że C. to Connor

    Mam wodę w mózgu ._.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie jest rozdział! Już nie mogłam się doczekać:D
    Końcówka to MISTRZOSTWO!!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tylko 3 komentarze omg jak? To ff jest świetne! Tylko jak on tam wszedł no halcnwlxmajxk Czekam na następny pisz pisz pisz :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Super, bardzo mi się podoba :)))

    OdpowiedzUsuń

Szablon by
InginiaXoXo