sobota, 15 listopada 2014

4.

Zamykając za sobą drzwi jej mieszkania,czułem się spięty. Nieznajomy dreszcz przebiegał po moim karku. Uczucia,które targały mną tego dnia,były mi cholernie obce. Niby byłem dupkiem,psychopatą,idiotą, nie miałem uczuć i tak dalej. Ale nigdy nie posuwałem się do takich rzeczy,jak śledzenie biednej dziewczyny. Byłem tak cholernie ciekawy,co poczuje,kiedy usiądzie na malutkiej kanapie,chcąc się odprężyć, z myślą że uciekła od kłopotu,którym jestem ja. Wtedy jej serce podskoczy do gardła, bo na stoliku znajdzie list, pokryty moim starannym pismem. 
To,że jednego dnia chciałem,by się bała i żałowała swojej decyzji z pierwszego wieczoru,a drugiego całkiem poważnie zastanawiałem się nad tym,by dać jej w końcu spokój,było niesamowicie irytujące. Przez chwilę podejrzewałem siebie o zaburzenia osobowości i inne rzeczy,które mogłyby stuknąć mi do głowy. James jednak zadbał o to,by to wykluczyć. Dureń zabrał mnie do psychiatry. Byłem więc całkiem zdrowym psycholem. Paradoks?
Założyłem na głowę kaptur i opuściłem blok. Słońce od razu bezlitośnie mnie zaatakowało,ogrzewając moją twarz. Automatycznie skierowałem się do najbliższego źródła cienia,jakim były drzewa po lewej stronie bloku. Osiedle znajdowało się w dość przyjaznej części miasta, słońce docierało tu przez prawie cały dzień,co dla mnie oczywiście było największym minusem. Niestety ten sam wspaniały człowiek,który postanowił zbudować w tym miejscu osiedle,był również wspaniałym idiotą,bo mieszkania w blokach były na tyle małe,że zadufani w sobie bogacze nie chcieli kisić w nich swoich tłustych tyłków. Z resztą,co mnie to obchodziło? Przynajmniej wszyscy sąsiedzi Charlie byli w wieku plus trzydzieści. 
Zlokalizowałem jej uroczego,białego fiata pięćset stojącego samotnie na parkingu. Miała przyjechać taksówką. Czułem się jak idiota,którym w rzeczywistości byłem. Co miałem tak naprawdę zamiar zrobić? Byłem zagubionym gówniarzem, który pierwszy raz w swoim marnym życiu dostał kosza od laski i zrobiłem z tego teatr dramatyczny. Jednak kiedy miałem pomyśleć o odpuszczeniu, coś kazało mi brnąć w to gówno. Może nie coś,a ktoś. Mój wewnętrzny głos egoisty, z którym lubiłem czasem podyskutować. Myśląc o sobie,zastanawiałem się, jak bardzo musiała nienawidzić mnie matka. W rzeczywistości byłem nikim, ale grałem sam przed sobą,że jestem kimś. Jestem wielki,ha. Dlatego teraz zrobię to,co miałem zrobić,to,co robię zawsze- pójdę po swoje. 
Stałem w cieniu drzewa,na tyle daleko,by mnie nie zobaczyła i na tyle blisko,bym ja zobaczył ją. Taksówka podjechała pod blok. Wyłoniła się z niej jej wątła postać. Włosy będące w nieładzie okalały jej smutną twarz. Nawet kiedy uśmiech wkradał się na jej usta, kiedy patrzyłem na nią,wydawała się być smutną. Stojąc tam i obserwując jej ruchy, przez chwilę byłem anonimowym przechodniem, bez chorych myśli i gównianej przeszłości. Byłem kimś,kto mógł podziwiać jej urok. Byłem nią po prostu zafascynowany. Gdybym wierzył w miłość od pierwszego wejrzenia, albo gdybym w ogóle wierzył w miłość, mógłbym stwierdzić, że się zakochałem. To nie byłoby w żaden sposób chore. To byłoby najnormalniejsze w świecie uczucie, gdybym tylko nie był sobą.Charlie,idiotko, dlaczego tamtej nocy musiałaś przywlec swoje cholerne dupsko do tego przeklętego klubu? 
Nienawidząc tego uczucia tak samo,jak nienawidziłem siebie, obserwowałem,jak znika na klatce schodowej. Jeżeli faktycznie znam się na ludziach(a nikt przy okazji nie spieprzy roboty)kiedy zrobi się ciemniej, nieustraszona -a jednak z lękiem w oczach-opuści mieszkanie,nie przykuwając niczyjej uwagi. Zgodnie z rozsądkiem weźmie ze sobą kurtkę,albo bluzę, bo przecież angielska pogoda lubi zaskakiwać nas deszczem nawet w najcieplejsze letnie noce. Wsiądzie do swojego małego auta,które będzie stało tak jak teraz jako jedyne po środku parkingu. Opuści tę spokojną część miasta na rzecz jakiegoś przesłodzonego głupka w lokach. 
Wyrzuciłem wcześniej wypalonego papierosa. Mam jeszcze trochę czasu na dopięcie paru spraw na ostatni guzik,załatwienie rzeczy nie cierpiących zwłoki. 
                                                                                         ***
Rodzice Tristana zostawili mu dom, żeby raz na zawsze odciąć się od syna,który nie był tak idealny,jakby chcieli. Korzystaliśmy na tym,spędzając czas w piwnicy,którą przerobiliśmy na miejsce do gier na konsoli. W przerwach między byciem psychopatą na etacie,bywałem zwykłym nastolatkiem,który lubił w coś pograć z kumplami. Siedziałem w półmroku,w dużym,czerwonym fotelu. Tego wieczora byłem tam praktycznie sam. Kręciłem się na fotelu, zastanawiając się,co powiem,co zrobię. Załatwiłem już wszystko,co chciałem, żeby poszło po mojej myśli. Nie potrafiłem odpowiedzieć sobie na pytanie,po co tak właściwie to robię, ale postawiłem wszystko na jedną kartę. Oczekiwałem,że podczas spotkania moja spontaniczność po prostu podsunie mi coś pod nos, bo i tak nie widziałem nic poza jego czubkiem. 
Wtedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Zerwałem się z miejsca, po cichu opuszczając pokój schodami w górę. Słyszałem krótką wymianę zdań- jego i jej. Odgłosy jego kroków przez chwilę były coraz bliżej,a potem skręciły gdzieś,aż całkiem ucichły. Zasunąłem za sobą drzwi i wyszedłem z korytarza. Stała tam, z nosem w telefonie. Boże. Kobiety są takie puste,chciałyby tylko esemesować,chodzić na zakupy i przytulać się do swoich facetów,które lubią trzymać krótko na smyczy. Schowała telefon do tylnej kieszeni spodni,zauważając kontury mojej postaci.
-Brad?
Podszedłem tak blisko,żeby zdołała mnie rozpoznać. Oczy otworzyła szeroko,a usta lekko rozchyliła w zdziwieniu.
-Odpowiedz sobie sama na to pytanie,słońce. 
_________________________________________
Jest krótki,bo to "przejście" między wydarzeniami. Już następne rozdziały będą dłuższe,a bohaterowie się poznają.
PROŚBA: zaobserwujcie @ObsesjaNews na twitterze. Konto prowadzi niezastąpiona @gryzonia której bardzo mocno dziękuję, a ja od czasu do czasu tam zaglądam. 
Może kiedyś,jak będzie więcej zaciekawionych Obsesją,będę tam dawała spojlery czy coś... :) 
@niallzzbae x 


sobota, 25 października 2014

3.

Rzuciłam okiem na zegarek,który dostałam od ojca na szesnaste urodziny. Trzynaście minut po trzeciej nad ranem, jakaś idiotka(czyt.ja) siedzi z nogami podkulonymi pod brodę, gapiąc się to w ekran laptopa, to w kartkę z wiadomością od jej psychicznego wielbiciela. Przyznam szczerze,że wstyd mi za tę idiotkę. Serio, z początku wszystkie te zdarzenia dotyczące C. były dla mnie pewnym rodzajem śledztwa. Śledztwa,którym się bawiłam, o którym myślałam,że minie. Bo wszystko mija,prędzej czy później. A ja liczyłam,że to wszystko minie prędzej. Prędzej,prędzej,prędzej.
 W tej chwili najbardziej brakowało mi ojca, ale moja duma nie pozwalała mi na chociażby jeden mały gest w jego stronę. Mogłam też wkręcić w sprawę Josie, ale po dłuższym zastanowieniu odrzuciłam tę myśl. Z resztą,jak już jesteśmy przy niej- jutro miała wrócić do mieszkania. 
Bingo! Przeprowadzka.
Zerwałam się z krzesła,przy okazji przewracając je i kubek po herbacie. Zaczęłam krzątać się po naszym uroczym mieszkaniu, robiąc niezły bałagan. Wyciągnęłam spod łóżka walizkę i zaczęłam wrzucać do niej najważniejsze rzeczy. Ubrania zajmowały stanowczo za dużo miejsca,więc po prostu zostawiłam połowę z nich w szafie. Laptop,ładowarka,kable i kabelki, buty i kosmetyki w mgnieniu oka zapełniły pozostały obszar walizki. Opróżniłam szafkę nocną ze zdjęć,listów i zeszytów zabazgranych moimi przemyśleniami. Wartość sentymentalna... dlatego też wszystko to wylądowało w mojej torebce. 
Mój tata zapytałby pewnie: "Co ty robisz,Charlotte? Myślisz,że uciekanie od problemów rozwiąże sprawę?" Nie,tato. Oczywiście,że nie załatwi. Ale warto spróbować. 
Tak jak wcześniej bardzo chciałam poznać drogiego C., tak w tej chwili byłam w stanie nawet wsiąść w samolot i wylądować w Australii,byleby tylko uniknąć spotkania. Na poszarpanej kartce z zeszytu nabazgrałam krótką wiadomość do Josie z małym wyjaśnieniem i jak najciszej potrafiłam,wydostałam się z mieszkania. Zostawiłam wszystko tak,jakbym miała wrócić tam jutro. Niezasłane łóżko, w kuchni miska po mleku i kubek z niedopitą kawą. Jednak nie zamierzałam wracać. Kurczowo trzymałam się nadziei,że może tym razem wystarczy uciec od problemu,którym był C. Ja wierzyłam,że to wystarczy. Jak mogłam być tak głupia? Na obronę dla siebie mam tylko to,że człowiek o trzeciej nad ranem niekoniecznie myśli racjonalnie.
Dlatego kiedy znalazłam się na kanapie,która zajmowała połowę salonu w mieszkaniu co najmniej trzy razy mniejszym od poprzedniego,a zegar wskazywał siódmą - doszłam do wniosku,że raczej nic mi to nie da. Ale moje ubrania znalazły już swoje miejsce w szafie,a kosmetyki stały już na odpowiednich półkach w łazience. A poza tym, przecież nie będę teraz znów wracała tam,skąd przyszłam. 
Miałam szczęście,że mieszkanie po babci dostało się mnie. Zastanawiałam się,jak mogła normalnie funkcjonować w pomieszczeniach takiej wielkości przez piętnaście lat? Ale to był mój najmniejszy problem. Cała ta afera z przeprowadzaniem rozbudziła mnie aż za bardzo,dlatego teraz siedziałam na tej kanapie, oglądając swoje odbicie w wielkim,czarnym pudle,jakim był stary,babciny telewizor. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam u siebie tak spuchniętych oczu! Z rozmyślań nad tym,w jaki sposób doprowadzę się dziś do porządku wyrwał mnie dźwięk esemesa.
Bradley. Zapomniałabym.
"Wybacz,że tak wcześnie piszę,ale jak tylko się obudzisz,daj znać czy dziś się widzimy,okay? ;) " 
Może odpiszę "okay" i będzie prawie tak romantycznie jak w "Gwiazd naszych wina"? A może jednak po prostu dam mu znać,że jasne, w tym samym miejscu i w tym samym czasie? Ta pierwsza opcja była kusząca, ale postawiłam na zwyczajną,nudną odpowiedź. Skoro Brad tak wcześnie wstaje,może jutro rano obudzi mnie śniadanie do łóżka?
Stop,stop,Charls. O czym ty w ogóle myślisz? 
Muszę przyznać,że brakowało mi męskiego towarzystwa. Oczywiście,nie licząc Daniela. Moje kontakty z osobnikami tej brzydszej płci ograniczały się do rozmowy z listonoszem. Kiedyś może nie było z tym aż tak źle, bo mieszkałam z ojcem. Z kolei ojca często odwiedzali koledzy z pracy, nierzadko zabierając ze sobą swoich synów. Wszystkie te kontakty jednak się urwały w dniu przeprowadzki do Josie. Nie narzekam specjalnie,Josie to moja najlepsza przyjaciółka a z ojcem nie mogłabym już mieszkać. Nie po tej całej kłótni. Niestety odkąd zostawiłam tatę samego i nie czułam już bezpieczeństwa,którym mnie obdarzał, po prostu nie wychodziłam na żadne imprezy czy spotkania. Może i byłam aspołeczna,a może po prostu moje przeżycia ukształtowały mnie na właśnie taką osobę. Oczywiście wszystko było okej, moje nudne życie każdego dnia wyglądało tak samo, bo pracować nie musiałam. Spędzałam czas z Josie, czasem wychodziłam gdzieś z Danem. To był oczywiście błąd,że dałam mu... nadzieję? Chyba tak mogę to nazwać. Jestem człowiekiem,który bardzo troszczy się o swoich bliskich. Daniel  odczytał to opacznie i...wylądowałam z nim w łóżku. Dosłownie myśląc o tym,stukałam się w głowę. Sama sobie byłam winna,przecież to żaden problem powiedzieć "nie" w odpowiednim momencie. Ale nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem. Mój kolega niestety zdążył pochwalić się większości swoich znajomych,dla niego to był początek związku, a dla mnie jedynie koniec przyjaźni. Serce mnie bolało,kiedy mu to wszystko tłumaczyłam,a on kiwał głową ze smutną miną, powtarzając w kółko,że rozumie i że jest okej. Doszło do tego stosunkowo niedawno,aż dziwne że w tak krótkim czasie tyle rzeczy zdążyło się zmienić. Głupio,że pierwszy raz uprawiałam seks z kimś, do kogo nie czułam niczego więcej. Ostatnio robię wiele głupich rzeczy... 
Postanowiłam dać sobie na chwilę spokój z liścikiem od C. i spędziłam czas ogarniając w jakiś sposób mieszkanie. Cieszyłam się,że Jo jak zwykle zrozumiała dlaczego ją opuszczam i nie nękała mnie telefonami,żądając wyjaśnień. Może gdyby na moim miejscu stała jakaś inna Charlotte, może byłoby jej przykro,że jej przyjaciółki wcale nie obchodzi co się dzieje. Ale ja to ja,a Josie to Josie,a nasza relacja to nasza relacja. Nasza wyjątkowa relacja,w której obydwie czułyśmy się niesamowicie naturalnie. 
Mieszkanko wyglądało już całkiem dobrze,kiedy minęło południe. Z okna maleńkiej kuchni miałam widok na warzywniak, więc musiałam jedynie wystawić nos za drzwi żeby zrobić zakupy do wypełnienia lodówki. Kiedy i to już załatwiłam,zabrałam się do szykowania na spotkanie. Muszę wyjść tych czterech ścian, nie mówiąc tylko o budynku,w którym się znajdowałam. Miałam też na myśli ściany,które podświadomie wybudowałam wokół siebie,nie dopuszczając żadnych gości ani światła dziennego. Siedziałam w czterech ścianach po ciemku, nie ucząc się niczego, nie poznając nowych smaków,wrażeń. Odstraszałam moich wybawców,którzy chcieli zburzyć mur. Musiałam sama to zrobić, znaleźć wyjście i zacząć żyć normalnie. Porwanie do którego doszło tak dawno,nie powinno mieć aż takiego wpływu na moją osobę. 
Napisałam do Brada,że widzimy się od razu na miejscu,żeby po mnie nie przychodził. Nie wiedział,że zmieniłam miejsce zamieszkania. Z resztą,chyba większość ludzi o zdrowych zmysłach stwierdziłaby,że mam nie po kolei w głowie,bo kto normalny przeprowadza się o trzeciej w nocy? 
A może ja po prostu mam nie po kolei w głowie.
Ustaliliśmy z Bradleyem, że spotykamy się na kawie i ciastku w naszej (stwierdzone jednogłośnie) ulubionej kawiarni na rogu, odległej od starego osiedla jakieś dziesięć minut jazdy autem. Z mojej nowej lokalizacji zajmuje to trochę więcej,dlatego ruszyłam w drogę już pół godziny przed umówionym czasem. Na miejscu byłam kilka minut wcześniej. W kawiarni zajęłam miejsce w rogu. Panowała przyjemna atmosfera, bo dzień zmierzał ku końcowi i ostatnie promienie słońca wpadały do środka przez okna. Przy stoliku,gdzie siedziałam stały zapachowe świeczki. Wzięłam głęboki oddech i rozluźniłam się. Zapomnij o C.,myśl o Bradzie i o przyjemnym wieczorze w jego towarzystwie. 
Chłopak pojawił się z dosłownie minutowym spóźnieniem, przepraszając mnie. Wyglądał na odrobinę zakłopotanego. Przywitał mnie objęciem ramion,a ja od razu zbadałam jego zapach. Lubiłam,kiedy chłopak ładnie pachniał. Jemu udało trafić się w moje gusta. Udało mu się też mnie zawstydzić,wręczając mi kilka uroczych komplementów. 
Zamówiliśmy po ciastku i kawie i zaczęliśmy rozmowę. Na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się słodki uśmiech, oczy świeciły się podczas śmiechu. Był bardzo rozluźniony i bardzo łatwo wychodziło mu rozbawianie mnie. Z łatwością przechodziliśmy od tematu do tematu i nie zauważyłabym,ile czasu minęło,gdyby mój towarzysz co chwilkę nie spoglądał na zegarek. Starałam się nie zwracać na to większej uwagi,ale trochę mi to przeszkadzało. Chciałam już zwrócić mu uwagę,kiedy po raz kolejny podnosił rękę,sprawdzając godzinę,ale nie zdążyłam nic powiedzieć.
-A tak w ogóle, to gdzie byłaś cały dzień?
-Przeprowadziłam się.- palnęłam bez zastanowienia. Idiotka!
-Kiedy zdążyłaś to zrobić?- zapytał,śmiejąc się. Masz,teraz się tłumacz.
-Miałam małe problemy z współlokatorami. - skłamałam. Nie miałam zamiaru zepsuć dobrego wrażenia,jakie udało mi się zrobić na chłopaku. 
-Problemy z Josie? To gdzie teraz mieszkasz?
-Na osiedlu Downing,po drugiej stronie miasta. Mam  tam mieszkanie po babci. A co? 
-To może pójdziemy do mnie?
Jego propozycja na początku zbiła mnie z tropu. Nie pomyślałabym,że jednak dojdzie do tego,że pójdziemy do niego. W ogóle nie myślałam,że spotkanie przebiegnie tak dobrze. Zgodziłam się bez namysłu. Wyszliśmy z kawiarni,a na zewnątrz było już ciemno. 
-Zostawię cię na sekundkę. - rzucił, udając się gdzieś, nie wiedziałam gdzie,bo nie mogłam jeszcze nic zobaczyć w tych ciemnościach. Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przeglądać strony internetowe,kiedy męskie ramiona objęły mnie z tyłu,wyciągając mi aparat z rąk. Poczułam przyjemne ciepło w brzuchu, a zaraz potem mój kark owiał - o dziwo chłodny- oddech z jego ust. Duże dłonie najpierw prześledziły moją talię,a potem wróciły do moich dłoni i zamknęły je w swoim uścisku. W mojej głowie zapaliła się maleńka lampka. Bradley ma inne dłonie,mniejsze. 
Ta myśl szybko uciekła z mojej głowy, nawet jej nie prześledziłam, bo szept dobiegł moich uszu, przyprawiając mnie o ciarki. 
-Jak się bawisz,Charlotte? 
Nie mogłam stwierdzić,że to nie Brad, bo nie byłam w stanie rozpoznać głosu,słysząc jedynie szept. Serce podchodziło mi do gardła,chociaż teoretycznie to powinien być mój towarzysz dzisiejszego wieczoru. W kawiarni prawie nikogo nie było,a na parkingu ani jednego auta. Używając logiki, powinnam być pewna,że to Bradley. Ale nie byłam pewna.
Zamknęłam oczy,kiedy on zwolnił z uścisku jedną z moich dłoni,po chwili wkładając mi w nią mój telefon. Jego ręce jeszcze raz prześledziły moją talię,a także plecy,a potem poczułam,że za mną nikogo już nie ma. Odwróciłam się,ale jego sylwetka zdążyła zanurzyć się w ciemności i nie mogłam nawet odróżnić zarysów jego postaci. 
Po kolejnej dłuższej chwili irytującą mnie ciszę przerwało wołanie Brada. Otworzył mi drzwi i wsiedliśmy do auta: ja,pełna obaw i pytań i on z szerokim uśmiechem na twarzy. 
-Gdzie byłeś? - zapytałam ostrożnie.
-Wystraszyłem cię tym szeptem? 
Jakiś ciężar opuścił moje ciało.
-Taką małą odrobinę. - zaśmiałam się, czując jak obawy mnie opuszczają. 
***
-Zadzwoń. - pożegnał mnie,zostawiając pocałunek na moich ustach. Mrugnęłam do niego,zamykając za sobą drzwi mieszkania i wychodząc z kamiennicy. Wypełniała mnie mieszanka najróżniejszych uczuć. Bardzo dziwnych. Czułam się,jakbym nie była sobą. Wsiadając do taksówki miałam ochotę biegiem wrócić do mieszkania Josie,ale nie mogłam. W drodze do nowego lokum kłóciłam się sama ze sobą. Spędzając noc z Bradem cały czas odczuwałam różnicę w dotyku. To nie był dotyk tej samej osoby,która była ze mną na parkingu. To nie byłam ja, bo JA nie ląduję w łóżku nawet z najsłodszym i najbardziej pociągającym facetem po pierwszej randce. Czułam się podle, łamiąc swoje własne zasady. Zburzyłam ściany? A może teraz wrócę i zbuduję jeszcze trwalsze,bo czułam się źle z tym,co zrobiłam. Pomimo tego,że był wspaniałym chłopakiem. To aż dziwne,to tak bardzo do niego nie pasuje. Taki uroczy. Rozmawiałam z nim dosłownie o wszystkim.A potem ten uroczy kolega ląduje ze mną w łóżku. Cholera,wszystko jest nie tak. Zamiast ułatwić sobie tę sprawę, jeszcze bardziej namieszałaś,Charlie. Do diabła z tobą!
Nie chciałam dzwonić do Josie, nie chciałam pisać do Dana,nie chciałam wyciągać ręki do ojca. Pieprzona duma, pieprzony egoizm. Pieprzone niedoskonałości. 
Wpadłam do mieszkania i opadłam na kanapie,a na stoliku leżał list z moim imieniem wykaligrafowanym starannie czarnym tuszem, czcionką już tak bardzo mi znajomą.

______________________________________
komentarze motywują. jeśli się podoba,powiedzcie o Obsesji swoim znajomym :) 
rozdziały krótkie,bo nie ma większego zainteresowania. mam nadzieję,że nie przeszkadza. x

@niallzzbae x 

wtorek, 7 października 2014

2.

Dzwonek do drzwi.
Ale ja leżałam owinięta w kołdrę niczym burito smutku,analizując moje ostatnie spotkanie z kolegą-psychopatą.
-Charlie! Otwórz drzwi,to moje mieszkanie do jasnej cholery! - nawoływała Jo. Kto normalny nie nosi przy sobie kluczy do własnego mieszkania? Zwłaszcza,jeśli posiada taką współlokatorkę, jaką jestem ja?
Chyba jednak coś ze mną było nie tak,bo mimo że głos Josie stawał się coraz bardziej irytujący,a ona coraz mocniej waliła i kopała w drzwi, ja nie dawałam nawet znaku życia. Może na przykład mój szalony wielbiciel mnie porwał,a ona ma to w głębokim poważaniu. Z drugiej strony ten wściekły osobnik płci żeńskiej nie przywykł do martwienia się o czyjś tyłek,z wyjątkiem swojego. Pewnie kogoś to dziwi,że w ogóle się z nią przyjaźnię,ale ona nie jest taka zła, naprawdę!
Leżałam tak chwilę, słuchając Eminema, który męczył się na kanale MTV w odległym z mojego miejsca pobytu salonie. Ciekawe,o ile droższy będzie rachunek za TV w tym miesiącu. Nie zauważyłam nawet, kiedy Josie przestała się drzeć i zdawało się,że pod drzwiami nie ma już nikogo. Może poszła do Dana. W sumie,to chyba napewno tam poszła, bo nikt inny nie wpuściłby jej do swojego domu.
Wyglądając jak gigantyczny naleśnik w kołdrze zamiast ciasta,moje myśli nadal krążyły wokół tego chłopaka. Chyba po raz drugi tego wieczoru stwierdziłam,że jest ze mną stanowczo coś nie tak, bo pomimo strachu,który,muszę przyznać,paraliżował mnie momentami,zapragnęłam go poznać. Ponoć od małego miałam "nosa" do ludzi, a teraz zwyczajnie ciekawił mnie jego stan psychiczny. Może na codzień jest ułożonym synkiem,który nocami wyżywa się z kumplami na jakichś niewinnych dziewczynkach? Albo pracuje w kawiarni, wybierając sobie ofiary do prześladowania. Może ma tajemny pokój z tablicą korkową i setkami zdjęć swoich przyszłych ofiar? Kurcze,Charlie, jesteś częścią jakiegoś planu. To nie jest zabawne.
Mimo obaw, gdzieś w środku byłam pewna,że udałoby mi się rozgryźć tego chłopaka,gdybym tylko miała okazję go poznać. Wskazówki zegara przesuwały się zbyt szybko,aż w końcu moje powieki zaczęły przegrywać z siłą grawitacji i zasnęłam. 
                                                                                ***
Przez kilka dni nic,zupełnie nic się nie działo.
No dobra,skłamałam. Poprosiłam Josie,żeby dała mi odpocząć przez tydzień. To znaczy,oczywiście że Jo nie jest wspaniałomyślna i kiedy darła się do słuchawki, moje uszy więdły. Otrzymałam od niej wiązankę uroczych wyzwisk i,co dziwne,próśb. Ona po prostu nie chciała zamieszkać u Daniela. Mówiła,że to nie problem,że chętnie zrobi sobie przerwę od niańczenia mnie(tak,właśnie tak to określiła),ale więcej niż cały dzień z Danielem to próba samobójcza. Ja byłam jednak twarda, bo przyświecał mi cel. Nie chciałam wystraszyć mojego kolegi.
Jestem głupia, czego może bać się chłopak,który niewiadomo kiedy wchodzi do mojego mieszkania,niewiadomo kiedy z niego znika, niewiadomo skąd wie o mnie więcej niż ja sama i niewiadomo dlaczego łazi właśnie za mną? Ale oprócz głupoty,jestem też uparta,a tak bardzo chciałam dowiedzieć się,czemu wybrał właśnie mnie. Może gdybym była kimś innym,niż jestem(głupota), pomyślałabym,że jakiś gnojek robi sobie ze mnie żarty,ale tata mnie nauczył, że nie tylko starzy,obleśni faceci są niebezpieczni. Każdy potencjalnie mógłby mnie skrzywdzić,tak samo jak i ja mogłabym skrzywdzić każdego. To leży w człowieku, kiedy nieświadomie czy  świadomie podejmuje decyzję o zadaniu komuś bólu. Niekoniecznie fizycznego.
Wracając do Josie, nie dałam za wygraną,więc bez zbędnych pytań typu "Po co ci ten tydzień?" , " Co się stało,droga Charlotte?" czy "Wiem,pewnie znalazłaś w końcu faceta?" wpadła po kilka rzeczy i miałam mieszkanie dla siebie. Między innymi za to ją kocham, nigdy nie zadawała zbędnych pytań.
Przez te kilka dni,które spędziłam sama w mieszkaniu, zdążyłam "pobić się" z własnymi myślami i nawiązać kontakt korespondencyjny z C. Tak się podpisywał, C. Zostawiał mi liściki, i zapewne obserwując mnie ciągle zauważył moją irytację. Za którymś z kolei zwitkiem papieru wypełnionym (naprawdę porządnym i pięknym!) pismem,zaproponował mi odpowiedź. Odpisywałam z drugiej strony kartki i zostawiałam ją pod wycieraczką przed drzwiami. Dlaczego w takim idiotycznym miejscu? Nie,C. nie był na tyle głupi,to był mój pomysł. Pomyślałam,że w ten sposób zaoszczędzę sobie zawałów serca przy znajdywaniu wiadomości od niego tuż obok mojej głowy o poranku. To znaczyło,że był tu najprawdopodobniej w nocy i ta świadomość przerażała mnie,na samą myśl o tym ciarki pojawiały się na całym moim ciele. Kiedy pierwszy raz znalazłam liścik na poduszce, wtedy doszło do mnie,że to kompletna głupota zostawać samą w mieszkaniu i bawić się w detektywa. Poraz kolejny miałam ochotę po prostu wyjść z siebie i dać samej sobie w twarz. Ale nie będę teraz wszystkiego odkręcać. Zrobiłam się po prostu odrobinę ostrożniejsza,więc wyszłam z pomysłem liściku pod wycieraczką. Oczywiście tępo wierzyłam,że C. nie wchodzi już do moich czterech ścian,tylko zostawia korespondencję w wyznaczonym miejscu i daje mi o tym znać dzwonkiem do drzwi. Kto zabroni mi w to wierzyć?
Jak wyglądał nasz kontakt? Zadawałam pytania,na które nie odpowiadał, więc w sumie było to jak pytanie samej siebie. Ale dawało mi to satysfakcję,że C. odczytuje to,co przychodzi mi do głowy. Nie zdawałam sobie sprawy,że poznaje mnie dzięki temu w coraz większym stopniu. Nie przyszło mi nigdy na myśl,żeby wyjechać do jakiejś rodziny na drugim końcu kraju,albo żeby zakupić drzwi pancerne,albo żeby te durne listy po prostu wyrzucać i nic sobie z tego nie robić. Mogłam go zignorować,ale zagłębiałam się w tej sprawie jeszcze bardziej. Czasami tylko chciałam chwycić za telefon i zapytać się taty,co zrobiłby na moim miejscu,ale każda próba kończyła się tym,że zanim usłyszałam jakikolwiek sygnał w słuchawce,rozłączałam się. Nie zależy Ci, powtarzałam sobie.
Spędzałam dnie nic nie robiąc,głównie oglądając telewizję i pisząc z C. Bez sensu. Właśnie któregoś dnia oglądałam "Przyjaciół" kiedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Zerwałam się z miejsca i szarpnęłam za drzwi. Oj,znowu wpadłam na własną głupotę. Były zamknięte na klucz. Mogłabym jeszcze zobaczyć C. ,który wybiega z bloku z kapturem na głowie,ale zamknęłam te pieprzone drzwi. Stuknęłam się w czoło i spokojnie otworzyłam drzwi, zauważając wyglądającą spod wycieraczki białą kartkę. Rozejrzałam się po klatce schodowej i zobaczyłam go.
Zobaczyłam Bradley'a. Był uroczy, mieszkał tuż nade mną. Miał lekko kręcone włosy i przesłodki uśmiech. Wyglądał na sporo młodszego,niż rzeczywiście był,ale zawsze darzyłam go sympatią. Miał poczucie humoru,a to najbardziej cenię w ludziach. Wcześniej udało mi się zamienić z nim parę zdań dwa,czy trzy razy. Szedł na górę,ale kiedy otworzyłam drzwi zerknął na mnie i zatrzymał się,dosłownie na chwilę. Zanim kontynuował podróż do celu,jakim jest jego mieszkanie (przynajmniej tak sądziłam,bo gdzie indziej by szedł?) zawołałam go.
-Brad,tak? Hej. Hej,widziałeś tu może kogoś? Przed chwilą?
-Cześć,Charlotte. - spojrzał na mnie trochę dziwnie,marszcząc czoło- czemu pytasz?
-Ktoś zadzwonił do moich drzwi,wiesz,otwieram a nikogo nie ma.To znaczy,jesteś ty,ale ty na pewno nie... Bo przecież nie gadamy i nie miałbyś raczej do mnie sprawy,prawda? - plątałam się we własnych słowach,bo on po prostu mnie onieśmielał. To idiotyzm,ale tak było. Kolejna pozycja na liście moich dziwactw. Chłopak uśmiechnął się,drapiąc się z tyłu głowy i przez chwilę patrzył na mnie,zanim ponownie coś powiedział.
-Taaaa... Widziałem ,kogoś tam,zbiegał ze schodów, ale nie wiem kto to, zwykle nie przyglądam się każdej napotkanej osobie. - zaśmiał się. - A z resztą,to może chciałbym to zmienić.
-Zmienić co? Zaczniesz się przyglądać każdej napotkanej osobie?
-Nie,Charlotte,nie.- mówił rozbawiony - zmienić to,że...- wyglądał,jakby nagle przyszedł mu do głowy niesamowity pomysł-to,że nie gadamy. To,że sądzisz,że nie miałbym do ciebie sprawy.
Spojrzałam na bruneta pytająco. W tamtej chwili specjalnie nie błyszczałam inteligencją. Chyba samotność sprawiła,że mój mózg zrobił sobie mały odpoczynek od myślenia i łączenia faktów.
-Miałem na myśli,czy byś się ze mną umówiła? Ale spanikowałem i chciałem wrócić do siebie. Ty musiałaś wszystko zepsuć i otworzyć drzwi,więc skoro już tu jestem... Umówisz się ze mną?
Chyba się zarumieniłam,co rzadko mi się zdarza. Chłopcy nie proszą mnie o spotkania, bo wszyscy znają mojego ojca i a) albo się go boją, b) jestem brzydka i nieciekawa c) odpowiedzi a i b są prawidłowe. A poza tym, nie byłam nigdy chętna na latanie z chłopakami. Może czas,żeby to zmienić? Zdałam sobie sprawę,że zbyt długo milczę i odezwałam się:
-Jasne,czemu nie?
-Świetnie,zgadamy się. Zadzwonię jeszcze dziś. Do jutra? Do usłyszenia,Charlotte. - mrugnął do mnie i zniknął gdzieś na schodach, a ja stałam tam jeszcze chwileczkę jak słup soli, mrugając stanowczo za często,jakbym nie była pewna,czy to się stało naprawdę. Ocknęłam się i wyjęłam spod wycieraczki liścik.
"Chciałbym już się dowiedzieć, czy twój intelekt dorównuje twojej urodzie. Nie mogę się doczekać,kiedy poznamy się osobiście... ale jeszcze przyjdzie na to czas.
P.S: To nie jest sarkazm, naprawdę jesteś piękna,Charlotte." 
Uśmiechnęłam się dosłownie na sekundę, czytając komplement od C. "kiedy poznamy się osobiście..." poznamy się osobiście,poznamy się osobiście. Poznamy się osobiście? Nie. Zaczęło do mnie docierać,że to,co dzieje się od kilku dni to nie jest zabawa,to poważna sprawa. Mówi,że spotkamy się osobiście. To jest zdanie oznajmujące. Oznajmia mi,że się spotkamy,ale czy wyraziłam na to zgodę? Może jeszcze niedawno ciekawiła mnie jego osoba, ale wtedy sprawa nie wyglądała tak,jak wygląda dziś. Zamknęłam oczy. Jeszcze da się to jakoś rozwiązać. Nadal mogę zadzwonić do taty,poprosić Daniela i Josie,żeby się tu zjawili... Schowałam zwitek do tylnej kieszeni spodni i wracając do mieszkania,poczułam chłodny powiew. Zajrzałam do sypialni,ale balkon był zamknięty. Przedpokój,kuchnia,łazienka. Wszystko okej. Został salon.
Fotel był przewrócony,poduszki leżały na podłodze. Nic nie słyszałam? Dziwne. Powoli podeszłam do otwartego okna. Zamknęłam je drżącymi rękami i osunęłam się na podłogę,ciężko oddychając. Był tu,był,kiedy ja rozmawiałam z Bradem. Nie może mieć nade mną konroli... Na wyciągnięcie ręki leżała czerwona róża i biała koperta. Rozerwałam papier.
"Lubisz róże tak bardzo jak ja? :)
Zdziwiło mnie to,że już jutro chcesz się spotkać... Ale okej. Niech będzie. Do zobaczenia jutro,Charlie." 
Jak to, jutro? Przecież jeszcze nie zdążyłam odpowiedzieć na list...
_____________________________________
!!!!WAŻNE!!!! jeśli zmieniliście user na tt,dajcie znać :)
a/n: jest rozdział drugi.
jeśli macie czas, powiedzcie znajomym o Obsesji,jeśli wam się podoba :)
Komentarze motywują!

wtorek, 16 września 2014

1.

Wiecie,jak to jest w życiu: raz na wozie,raz pod wozem.
Tego dnia byłam zdecydowanie pod wozem, mogę nawet rzec, że leżałam pod nim plackiem i nie byłam w stanie się podnieść.
Zawsze byłam grzeczną dziewczynką, ale odkąd pokłóciłam się z ojcem i wprowadziłam do mojej wrednej przyjaciółki,ta na siłę chciała ze mnie zrobić imprezowiczkę. Z opłakanym skutkiem,jak się wczoraj okazało. Naprawdę nie wypiłam dużo,przysięgam. Po prostu wczoraj pierwszy raz miałam alkohol w ustach.
- Po prostu masz słaby łeb. Boże,Charlie,jesteś taka wkurzająca! - mówiła do mnie Josie, pomijając fakt,że już któryś raz z rzędu dzisiaj zostałam przez nią obrażona. "Wkurzająca" to z jej ust niemal komplement.
-Oj,zamkniesz się w końcu? - narzekałam,wiercąc się w łóżku. Nie pamiętam prawie nic z wczorajszego wypadu; jedynie tyle,że miałam na sobie o wiele za krótką sukienkę i czułam się niekomfortowo z toną makijażu na twarzy. Aha,jest jeden mały szczegół,który zapadł mi w pamięci:chłopak. Na oko dałabym mu może dziewiętnaście,góra dwadzieścia lat. Wtedy chyba wyszłam na zewnątrz się przewietrzyć. Z resztą,nie ważne,po co wyszłam. On stał kawałek dalej,wypalał papierosa. Gapił się na mnie bez żadnego skrępowania, ale byłam już odrobinę wstawiona,więc sama nie wiem czemu,zrezygnowałam z obserwacji jego osoby. Normalnie pewnie bym zwiała, bo nie lubię,jak ktoś mi się przygląda. Dlaczego założyłam taką krótką sukienkę? Jesteś idiotką,Charlie! Gdzie twoje uparcie,wyparowało? A twoja pewność siebie? Dałaś sobie wcisnąć jakąś obcisłą miniówę i umalować buźkę? Zapomniałaś,że nie lubisz przyciągać uwagi,a zwłaszcza płci męskiej? Stuknij się w głowę,błagam.
 Moim zdaniem chłopak powinien polecieć na mój charakter,a nie na ciało czy wymalowaną twarz. Nie chciałabym nikogo wystraszyć rano,kiedy już obudzi się ze mną w łóżku i zobaczy tę naturalną piękność,której tak naprawdę wcale nie ma.Ohyda.Okej,może i jestem naiwna. Przecież chłopcy w tym wieku pragną seksu,pieniędzy i seksu. A do seksu moja gadka jest chyba nieprzydatna. Z resztą,mam osiemnaście lat, niewyjściową twarz, przewrażliwionego ojca policjanta i całkiem dziwną przeszłość. Ale o tym może kiedy indziej?
Wracając do niego, nie zauważyłam,kiedy się do mnie zbliżył. Poczułam na sobie jego oddech, obrzydliwy zapach papierosów i jakiś duszący perfum.
-Szukasz rozrywki?
Pff,czy szukam rozrywki?! Miał chyba nie po kolei w głowie. Gdyby ojciec wiedział,co ja robię w takim miejscu... Ale ojciec nic nie wiedział i wyraźnie się mną nie interesował. Ale kogo obchodzi mój ojciec? Chłopak patrzył mi w oczy i muszę przyznać,że miał przenikliwy wzrok. Poczułam,jak ciarki pojawiają się na mojej skórze. To były ułamki sekundy, kiedy nieprzemyślane słowa wyleciały z moich ust.
-Pojebało cię koleś? Zabierz brudne rączki. - wysyczałam przez zęby,siląc się na milutki ton i uśmiechając się,rzuciłam wyraźnie poirytowane spojrzenie w jego stronę. Ale w sumie,czego ja szukałam w takim klubie? Co ja tam w ogóle robiłam, ubrana tak wyzywająco? Chyba nie oczekiwałam,że zjawi się dżentelmen z kwiatkiem i zaprosi mnie na kawę. To chyba był dzień złych decyzji,bo chłopak chwycił moje nadgarstki i przycisnął mnie do ściany. Ups,chyba kogoś zdenerwowałam. W głowie huczały słowa mojego ojca,które powtarzał mi każdego dnia,odkąd byłam małą dziewczynką. (Tak,wiem,że ciągle nawijam o ojcu, ale to jedna z niewielu postaci męskich w moim życiu,a kiedy w dzieciństwie przytrafiła mi się tragedia,był jedyną osobą,którą miałam przy sobie)

-Charlotte,skarbie, powtarzamy? - mężczyzna nieco po trzydziestce kucał przy dziesięcioletniej brunetce, trzymając ją za rączki.
-Trzymamy się z dala od potencjalnie niebezpiecznych miejsc. - wyrecytowała dziewczynka, zaglądając w oczy swojemu tacie.
-Co to znaczy,że są potencjalnie niebezpieczne?
-To wszystkie miejsca publiczne po zmroku. Kiedy jest już ciemno, nie wychylam noska z mojego pokoju. 
Mężczyzna ucałował czoło małej Charlie i stanął na równe nogi. Chciał już opuścić pokój,kiedy mała się odezwała.
- Tato, czy ja kiedykolwiek będę mogła zobaczyć miasto nocą? Czy będę mogła kiedyś wyjść,kiedy już będzie ciemno? Czy już zawsze w ciemności będę niebezpieczna? To w ciemności kryją się tacy źli ludzie,którzy mnie kiedyś zabrali? - mówiła coraz ciszej, robiąc przerwy na pociągnięcie noskiem. 
-Aniołku... - czoło mężczyzny zmarszczyło się; wyraźnie zmartwiły go pytania córki. Nie lubił wracać do zdarzeń z przed niecałych sześciu miesięcy. Nienawidził siebie za popełniony wtedy błąd. Miasto to nie jest dobre miejsce dla dzieci. Nie powinien był puszczać jego dziewięcioletniej jeszcze córki do sklepu. Przecież zapadał już zmrok. "Mam latarkę,tatusiu, proszę,proszę,tak bardzo chcę batonika!" namawiała go mała. A on,głupi,puścił ją. Puścił ją,mijały minuty,które zamieniały się w godziny,a ona nie wracała. Spanikowany wyszedł jej szukać,ale po Charlie nie było śladu. Co zrobiłaby jego żona? Nie miał pojęcia,przecież zmarła przy porodzie. Głupi był,to na pewno. Gdzie się podziało jego trzeźwe myślenie? Jej nie było! Nie było jej nigdzie! "Charlie... Charlotte! Lottie!' wołali mieszkańcy dzielnicy,którzy z załamanym ojcem szukali dziecka. Dobrze,że był policjantem, koledzy zaraz rozpoczęli poszukiwania. Nie minął tydzień,kiedy dostał list z żądaniem okupu. Złapał się za głowę. Nie pomyślał. Zapomniał, że policjant w tym mieście nie ma łatwego życia,a zwłaszcza on, który miał mnóstwo majątku, pełno spadków po bogatej rodzinie. Idealny łup dla porywaczy,jego słodkie maleństwo,oczko w głowie. Trzy miesiące, załamanie nerwowe. Po trzech miesiącach ,ponad dwudziestu wpłatach okupu dla porywaczy i "brawurowej akcji policji" odzyskał swoją córeczkę. Jak to możliwe,że kilka miesięcy po powrocie do domu,Charlie wróciła do siebie? Niesamowicie odważne dziecko. Ale on tak bardzo nie chciał o tym rozmawiać... ale przecież nie mógł uciekać przed faktem w nieskończoność.
-Posłuchaj mnie,młoda damo. Kiedyś przyjdzie taki czas,kiedy poznasz miasto nocą. Kiedyś,ale jeszcze nie teraz. Kiedyś będziesz gotowa,żeby skopać tyłki tym wszystkim,którzy czają się gdzieś w ciemnościach,ale jeszcze nie teraz,okej? 
-Okej. Dobranoc,tato.
-Dobranoc. 
Zapalił maleńką lampkę przy łóżku dziewczynki i opuścił pokój, a ona dzielnie pomaszerowała do spania i już nigdy więcej nie interesowało jej,co jeszcze można znaleźć w ciemnościach.


Nigdy więcej?Nigdy więcej aż do teraz.
To nie był odpowiedni moment na wracanie do wspomnień. Zwłaszcza,że mój niebezpieczny towarzysz widocznie się wściekł. To było dziwne,ale przez chwilę poczułam strach. Zapomniałam,jakie to uczucie: bać się. Ostatnio bałam się w wieku dziesięciu lat,ale jeśli z takich rzeczy można wyjść cało,to ja dam sobie radę ze wszystkim. Strach paraliżuje. Strach to niezły gnojek,ale jeśli stawić mu czoła,to można nawet się z nim zakumplować.
-Mi. Się. Nie odmawia.
Jego głos ... zapadł mi w pamięci. Tak samo jak oczy. Straszne? Może trochę,ale na pewno piękne. Piękne,niebieskie oczy,nieskazitelne,czyste. Widok tych oczu mnie uspokoił i najwidoczniej przyniósł szczęście, bo zza ramienia bruneta zobaczyłam zbliżającego się w naszą stronę Daniela. To była okazja; odepchnęłam od siebie chłopaka,kiedy mój przyjaciel był tuż za nim.
- Psychopata.- rzucił i objął mnie, kierując się ze mną w jakąś uliczkę.
-Weź te ręce. - mówiłam niewyraźnie,kiedy znaleźliśmy się już na ulicy,a mój kolega łapał dla nas jakąś taksówkę. - i nie powinieneś nazywać go psychopatą. Jeśli rzeczywiście nim był,mogło go to trochę urazić.
- Wsadź sobie w dupę te gadki,których nauczył cię tatuś. Nawet nie podziękujesz za uratowanie twojego chudego tyłka? Który z resztą tak dobrze wygląda w tej sukience...
W odpowiedzi tylko uderzyłam Daniela pięścią w ramię,bo nie miałam już siły na ruszanie ustami. Chyba zasnęłam,bo następnym przystankiem było moje łóżko w mieszkaniu Josie, w którym obudziłam się grubo po południu i w którym leżałam do tej pory.
- Miałaś rację, więcej cię nie zabieram na żadną imprezę,marudo. Jak masz tak jęczeć cały dzień, to chyba się ulotnię na kilka godzin. - mruknęła, obserwując mnie,jak kręcę się w łóżku. - i nie kręć się tak,do cholery.
-Joooooooosie,nic nie rozumiesz. - spróbowałam jakoś usiąść,ale chyba mi nie wyszło. - Ał. Jest mi niewygodnie i nie zostawiaj mnie samej! Nie musisz ze mną gadać,ale zostań,co?
-Boisz się? - uniosła brew ku górze, uśmiechając się wrednie. Cała Josie,z kim ja się przyjaźnię? - A co,jeśli ja znam tego psychola i będę mu podawać wszystkie informacje dotyczące ciebie? On cię znajdzie,a ty będziesz płakać, bo zaufałaś mi,a ja jestem suką.
- Wiem,że jesteś. Dobra,idź już sobie.
-Dobra wiadomość,nie będziesz sama! To znaczy,dobra dla ciebie,bo mnie to specjalnie nie obchodzi.Daniel zaraz...
- Daniel zaraz się zjawi! Co tam Charlie,kac morderca? - do pokoju wszedł mój przyjaciel,którym w sumie wcale nie był,ale leciał na mnie,a ja odtrącałam jego szczenięce zaloty.
-Bardzo śmieszne,dupku. Jeśli przyjechałeś tu swoim motorkiem,to możesz teraz wywieść Josie gdzieś w pole i dać mi święty spokój. Twój głosik jest w tej chwili co najmniej irytujący. Jeśli teraz nie opuścicie tego pokoju,to przysięgam,że będę taka nieznośna przez cały tydzień. Tak,Josie, to jest szantaż.
Dałabym sobie głowę uciąć,że spojrzeli teraz po sobie,ale nie miałam siły tego sprawdzać,bo leżałam twarzą w poduszce walcząc z uporczywą migreną. Usłyszałam zamykające się drzwi i po chwili w mieszkaniu zapanowała błoga cisza. Po jakimś czasie walki z grawitacją jakoś podniosłam się z łóżka,bo naszła mnie ochota na gorący prysznic.
-O boże, Charlie,zdecydowanie przesadziłaś. - gadałam do siebie, powłócząc nogami w stronę łazienki. I wtedy zauważyłam różę. Białą różę, leżała w korytarzu razem z jakąś karteczką.
"Dobrze się spało,księżniczko? Bo ja nie mogłem przez Ciebie zmrużyć oka".
-Serio,Daniel? Znowu? Boże,co za tandeta. - zabrałam różę i karteczkę z powrotem do pokoju,odkładając ją na komodę. Miałam dość tych dziecinnych zalotów Daniela. Nie jeden raz powtarzałam mu,że nic z tego nie będzie,że jesteśmy przyjaciółmi. To z 'przyjaciółmi' to było na odczepnego,bo nie uważałam go za przyjaciela. Na miano przyjaciela zasługiwała tylko i wyłącznie Josie. Tak,ta sama,która straszy mnie jakimś psycholem,ale mam tą wariatkę,odkąd skończyłam podstawówkę i znamy się na wylot. Nikt inny nie poznał Josie,jaka jest w środku. I dobrze, Josie jest tylko moją przyjaciółką a ja jestem tylko jej i taki układ jest dla nas odpowiedni.
Poszłam do łazienki, zrzuciłam z siebie ubrania i odkręcając wodę, zauważyłam kolejną różę.
"Mogłabyś być moja. Tylko na jeden wieczór."
Co?
Co mu odbiło? O czym on teraz do mnie pisze? Boże,wiem,że jest przystojny i na pewno z niejedną lądował w łóżku,ale czy odrobinkę się nie zapomniał? Może pomarzyć. Z resztą,każdy może pomarzyć. Nie wyobrażam sobie spać z jakimś dupkiem poznanym rok temu, z którym nie łączy mnie nic oprócz czegoś,co nazywa "przyjaźnią". Ohyda.
Ej,Charlie,ale z ciebie cnotka. Dobra,co ja wygaduję?
 Z półki przy lustrze wzięłam telefon i nieźle wkurzona napisałam, grzecznie mówiąc, nieładną wiadomość. do mojego uwodziciela-nieudacznika.
-Przysięgam,Daniel. Jeszcze jedna róża,a utnę ci jaja!
Odłożyłam telefon i zrezygnowana weszłam pod prysznic. Krople gorącej wody ukoiły moje zdenerwowanie. Zamknęłam oczy; tego mi brakowało. Ciężar minionego wieczoru i dzisiejszego dnia ulotnił się gdzieś z parą. Na chwilę z głowy wyleciały wszystkie uporczywe myśli. Niestety,wszystko co dobre,kiedyś się kończy,bo kiedy zorientowałam się,jak jest przyjemnie, gdzieś we mnie znów zrobiło się głośno od natłoku wspomnień i przemyśleń,które aż krzyczały z prośbą o zwrócenie na siebie uwagi. Ojciec był pierwszą osobą,która przyszła mi do głowy.
Boże,Charlie! Przynudzasz z tym starym facetem.
Ale co ja na to poradzę? To już ponad miesiąc,odkąd mieszkam u Jo,a tata się nie odezwał. No dobra,może i pożegnałam go słowami "proszę,nie odzywaj się do mnie". Może i zapomniałam,jaki tato jest wrażliwy i że bierze wszystko do siebie. Masz co chciałaś,głupia. Wiem,co może czuć teraz ojciec. Stracił mnie drugi raz,ale teraz sama odeszłam. Wiem,że codziennie dostaje informacje,co się u mnie dzieje, bo Daniel jest strasznym lizusem. Na nieszczęście tata go bardzo lubi,a ten głupek myśli,że sobie w ten sposób zyska w moich oczach. Może rok temu by zyskał, ale moje relacje z ojcem nieco się pogorszyły. W dodatku nie wiem,czy tatusiowi spodobały się te liściki przy różach od mojego koleżki.
Dobra,koniec z tymi dwoma.Nie będę zaprzątać sobie głowy ich wizerunkami.
Ten dziwny chłopak. On przyszedł mi do głowy. Jego wzrok,taki pusty. I te piękne oczy. Serio,nie masz o czym myśleć dziewczyno? Tylko o jakimś psycholu,który chciał ci "znaleźć rozrywkę?"
Ale przecież ten chłopak może mieć ciekawą historię. Przyznaję,że wyglądałam trochę lepiej niż zwykle,ale dlaczego do mnie podszedł? Nie jestem atrakcyjna. Na pewno zraniłam jego męską dumę, odtrącając go. Chętnie przyjrzałabym mu się z bliska,to znaczy,jego osobie. Prześledziłabym jego życie. Był trochę agresywny. Może ktoś mu coś kiedyś zrobił? Wiem,że takie zachowania nie biorą się z niczego,tata tłumaczył mi to wielokrotnie. A Daniel rzeczywiście mógł go nie nazywać psychopatą...
-Mniejsza o to, to było jednorazowe spotkanie i więcej go nie zobaczysz,Charls.Weź się w garść. - mruczałam, wycierając się i otulając  moim ulubionym szlafrokiem. Chyba naprawdę coś się ze mną dzieje,bo coraz częściej gadam sama do siebie,ale chyba przywyknę. Czasami i tak jestem jedyną inteligentną osobą w pomieszczeniu.
 Wsunęłam stopy w miękkie kapcie i wyszłam z łazienki.
Wtedy serce podeszło mi do gardła,a oddech przyspieszył. Róża. Tylko czerwona. Na korytarzu. Kiedy tu byłam przed prysznicem, nie było jej. Teraz leży na środku przejścia.
Zaraz,zaraz,nie zapędzaj się tak. Przecież to od Daniela. Czyli Daniel jest w mieszkaniu. Uspokój się.
-Dan? Dan! Wiem,że przylazłeś,niby skąd ta róża?
Ale nikt mi nie odpowiedział. Mój głos odbił się jak echo od ścian mieszkania. Czułam,że jest pusto, to się czuje. Nikogo tu nie było. A raczej,nikogo tu nie ma. Schyliłam się i drżącymi rękami otworzyłam liścik.
"Jeśli będziesz współpracować,nic Ci nie będzie. Nie chciałbym Cię krzywdzić. :)
P.S: Jesteś śliczna,kiedy się złościsz.To jak,za kilka dni się spotkamy?"
Nic mi nie będzie. Nie chciałby mnie skrzywdzić.
Co tu się dzieje,do cholery?
Rozejrzałam się po mieszkaniu,ale nic nie przerywało tej ciszy,która towarzyszy pustce. Byłam sama.
To był ten chłopak z imprezy. Tak,na pewno on. Na wspomnienie jego przeraźliwie błękitnych oczu uspokoiłam się. Przecież nic mi nie będzie. Obiecał,jeśli będę współpracować.
To jest gnojek. W moim wieku. Co on może mi zrobić?
Charlie,weź się do cholery w garść! Nie mów mi,że teraz się boisz...
Za kilka dni się spotkamy? Odruchowo chwyciłam po telefon; dwie nieodczytane wiadomości. Jedna od Daniela. "Jakie znowu róże? Opanuj się,mała. Kac nadal cię męczy?" Druga od nieznanego numeru. "Czego się tak boisz? Jeszcze nic Ci nie zrobiłem. Do zobaczenia. :) "
Wybrałam numer do taty, ale zawahałam się. Nie,nie będę go martwić. Dostanie zawału.
Schowałam telefon do kieszeni szlafroka i weszłam do pokoju,zamykając się w nim. Podeszłam do okna. Słońca nie było już na niebie.
"Trzymamy się z dala od potencjalnie niebezpiecznych miejsc" dźwięczało mi w głowie. Zapatrzyłam się w ciemność. Przecież jestem tu bezpieczna. On obiecał. Nie wiem czemu wierzę obietnicy psychopaty,ale jednak wierzę. Nadszedł ten czas,w którym jestem gotowa skopać tyłki ciemności. Ale on nie krył się w ciemności. On nie bał się światła.




***
Osiemnastoletni chłopak kucał gdzieś w ukryciu, obserwując przez lornetkę okno jednego z mieszkań w małym bloku. 
-Connor,to już robi się nudne. - stwierdza jego kolega,Tristan,stojący nieopodal. - Zostaw tą laskę w spokoju, chcesz,żeby znowu ci odbiło?
-Już mi odbiło,nie widzisz? - podniósł głos chłopak, wyrzucając lornetkę w krzaki i podchodząc do kumpla. - Idziemy. Chyba za bardzo ją przestraszyłem.
-Mówiłem ci,że przesadzasz... Boże,dość.
-Hej, czy kilka lat temu ktoś ci kazał się ze mną zapoznać? 
-Spokojnie,mały. - wyszczerzył się blondyn, szturchając kolegę. -Na pewno nie odpuścisz?
-Stary, rozumiesz że nie mogę? Muszę,muszę ją poznać,mieć, nie panuję nad sobą. Ten pieprzony psychol w mojej głowie się odezwał,czaisz? - Connor złapał się za głowę i przymknął oczy,bezsilny. -Mam siebie dosyć. - słowa ledwo wychodziły z jego ust przez zaciśnięte zęby,kiedy wściekły kopnął któryś z kamieni na drodze. 
- Wcale nie jesteś taki groźny,jakiego grasz. 
-Nie,póki mam to,czego chcę. -warknął. - i będę miał. 
-To nie będzie takie łatwe,tatuś policjant,mnóstwo kasy na koncie,a hajs równa się znajomościom.
-Założymy się,Evans? - uśmiechnął się pod nosem. -A zacznę od tego gnojka,który się ciągle wokół niej kręci. Nauczę go,jak powinien się do mnie zwracać. A przede wszystkim wybiję mu z głowy Charlie. Jeśli ja nie mogę jej mieć,nikt nie będzie miał. 

_______________________________________
oto rozdział pierwszy!
PO LEWEJ STRONIE JEST ANKIETA,ZAZNACZAJCIE SIĘ:)
Pamiętajcie,że komentarze motywują.
Jeśli zawaliłam,przepraszam. Chciałam Wam dać ten rozdział szybciutko. W drugim rozdziale zacznie się dziać i poznacie resztę przyjaciół Connora :) 

x @niallzzbae

EDIT: jest już Obsesja na Wattpad. znajdziecie ją w zakładce na pasku po lewej stronie .

środa, 10 września 2014

prolog

 Wiecie jak to jest,kiedy ktoś pojawia się w waszym życiu w niewłaściwym miejscu i  czasie? Tak było z Charlie.
Nie byłem trudnym dzieciakiem.  Trafniejszym określeniem byłoby "niekochane". Tak,zdecydowanie, rodzice mnie nie kochali.  Ja też ich nie kochałem. Kiedy,będąc rozpieszczonym ośmiolatkiem,zacząłem myśleć logicznie, doszedłem do wniosku,że byłem zwykłą wpadką. Z okresu dzieciństwa pamiętam tylko co jakiś czas zmieniające się opiekunki i cotygodniowe wizyty matki z samego rana. Myślała,że  śpię,ale zawsze wszystko słyszałem. Zostawiała pieniądze, nigdy o mnie nie pytała. Nie interesowała mnie jej osoba- wiedziałem,że pieniądze są dla mnie,więc zawsze miałem to,czego chciałem. Opiekunki zwracając się do mnie,nigdy nie zdrabniały mojego imienia, nikt nigdy nie mówił do mnie czule. Byłem po prostu Connorem.  Mając te głupie osiem lat, wepchnięto mnie między ludzi, do szkoły. Odstawałem od reszty, ale nie przeszkadzało mi to. Irytowały mnie ich uśmiechnięte buźki, bo sam taki nigdy nie byłem. Nie miałem powodów do uśmiechu. Siedziałem sam, z boku. Nauczycielki latały wokół mnie, codziennie pytając,czy nic mi nie jest. Ja nigdy  nie odpowiadałem. Tak mijały lata. Coraz bardziej 'dziwaczałem'; tak mówili wychowawcy podczas rozmów z moją matką,która udawała,że słucha ich wywodów,kiedy odwiedzali mój dom. Po każdej takiej wizycie mówiłem jej,że to wszystko jej wina, ale ona nigdy ze mną nie rozmawiała. Rzucała tylko spojrzeniem i opuszczała pomieszczenie. Uciekała przede mną, a ja cieszyłem się za każdym razem,kiedy sprawiałem jej zawód. Chociaż...kto wie,czy te zawody sprawiały jej choć trochę przykrości?
A teraz jestem osiemnastoletnim psychopatą. Gdybym miał normalnych rodziców, na pewno nazywaliby moich przyjaciół 'marginesem społecznym' i siedziałbym w domu,uziemiony szlabanem rodzicielskim.  Na szczęście moi rodzice nie byli normalni, a ja obracałem się w jakim towarzystwie chciałem i nikt nie zwracał na to uwagi. Bez tej trójki mieszkałbym chyba na ulicy. Tristan, James i Bradley - swój do swego ciągnie. Oni byli równie stuknięci,co ja. Ale powiedzmy sobie prawdę: czy ktoś normalny wytrzymałby ze mną chociaż jeden dzień? Mieliśmy ten przywilej, że matka natura nie szczędziła nam swoich darów. Kurcze,byłem na prawdę przystojny i -jakkolwiek gejowsko to nie zabrzmi- to samo mogłem powiedzieć o moich kumplach. No,może Brad był trochę bardziej słodki,niż przystojny,ale to działało na panienki,więc nie narzekałem. Wyglądaliśmy na normalnych kumpli, ale w mojej chorej główce nie wszystko funkcjonowało tak,jak powinno. Byłem tego świadomy; to wina mojej matki. Myślała,że wyrosnę na normalnego? Niestety,ale jabłko pada niedaleko od jabłoni.
Tego wieczora wybraliśmy inny klub niż zwykle. Chłopacy starali się o takie miejsca, w których było co wyrwać. Dziewczyny mi się nigdy nie opierały; ich naiwność szła im na rekę. Gdyby któraś z nich kiedykolwiek mi odmówiła,dostałbym conajmniej szału. Tristan wiedział o tym najlepiej,dlatego podsuwał mi pod nos łatwe sztuki. albo przynajmniej myślał,że są łatwe. Zdawałem się na niego, zawsze z pozytywnym skutkiem.  Feralnej nocy wybrał zły klub i złą godzinę, a ja nie zdążyłem zapoznać się z ofertą kumpla,kiedy  zobaczyłem ją. Wyszedłem na papierosa, a ona stała przy ścianie, zmarznięta. Miała na sobie małą czarną; "standard" pomyślałem. Była bardzo drobniutka,a jej buzia była przeurocza. Taka niewinna. Dużymi oczyma obserwowała wszystko,co działo się wokół. Wyglądała na conajmniej zagubioną.Jakby pierwszy raz miała na sobie tak krótką spódniczkę. Jakby nigdy wcześniej jej usta nie były tak czerwone. Jakby ciężar tuszu do rzęs ciążył na jej powiekach. To jednak nie zmieniło faktu,że była tak cholernie seksowna. Może nie podszedłbym do niej,gdyby w tamtej chwili nie przygryzła wargi;ale przygryzła i nic nie mogłem poradzić.
- Szukasz rozrywki? - zagadałem. Nie bawiłem się w wyszukany podryw. Wszystkim laskom wystarczył mój "cholernie seksowny uśmiech" i "zniewalający zapach". Z resztą, niby po co przychodziły tak odstrojone do klubów? Chciałem,tak jak zwykle to robię, złapać ją w talii i zabawić się w uwodziciela, ale ona obrzuciła mnie karcącym,a wręcz wyrażającym obrzydzenie spojrzeniem.
- Pojebało cię koleś? Zabierz brudne rączki. - powiedziała przesłodzonym tonem, uśmiechając się tak sztucznie, że głos psychopaty w mojej głowie podsunął mi scenariusze,których mogę użyć,żeby zmazać z jej buźki ten irytujący uśmieszek. Tętno poszło momentalnie w górę; czy ta laleczka mi właśnie odmówiła? Byliśmy sami, złapałem więc jej nadgarstki i przycisnąłem ją do ściany, sapiąc do jej ucha:
- Mi. Się. Nie odmawia.
Przez chwilę zauważyłem przerażenie w jej oczach. Spodobało mi się to. Jeśli chce pogrywać,proszę bardzo. Dawałem jej ostatnią szansę. Jeśli nie dostanę tego,czego chcę, pożałuje. Byłem tego pewny- wiedziałem,że później nie będę w stanie się opanować. A ona? Ona mnie odepchnęła i zanim zainterweniowałem, obok niej pojawił się chłopak.
-Psychopata. -rzucił, obejmując moją dziewczynę i odchodząc w ciemną uliczkę. Może gdyby mnie tak nie nazwał,nie skończyłby tak,jak skończy. Na nieszczęście dla niego,ten zwrot bardzo mnie wpieniał. W tamtym momencie uwolniłem psychopatę w mojej głowie i nie myślałem już racjonalnie. W tamtym momencie nic nie było okej, w tamtym momencie zaczęła się zabawa. W tamtym momencie skończyło się normalne życie Charlie. W tamtym momencie zaczęła się obsesja.

____________________________________________
krótka notka: z boku jest ankieta,zaznaczajcie się :) chcę wiedzieć,ile osób czyta/będzie czytać.
i mała prośba o komentarze,które są ogromną motywacją.
buziaki :*
Szablon by
InginiaXoXo